Kto był w Japonii, ten wie, że nie ma nic lepszego od japońskiej toalety. O urządzeniach się w niej znajdujących krążą różne mity i legendy. Przyjrzyjmy się zatem, jak wygląda sprawa w miejscach, do których dostęp ma normalny zjadacz ryżu.
Toaleta w japońskich mieszkaniach zawsze jest osobna. Nigdy w łazience. Trochę inaczej to wygląda w hotelach i jednoosobowych pokojach niektórych akademików, ale o tym jeszcze kiedyś napiszę przy okazji łazienki. Skupmy się na razie na toalecie. Malutkie pomieszczenie mieści muszlę klozetową, szafkę lub półkę i... kapcie.
Toaleta, jako miejsce nieczyste, pełne bakterii, których Japończycy nienawidzą i które zwalczają przy każdej możliwej okazji, za pomocą wszelkich dostępnych środków, jest strefą wydzieloną. Zatem nawet jeśli ktoś po mieszkaniu chodzi w kapciach, bo mu zimno w stopy, to przy wejściu do toalety przechodzi z kapci domowych w kapcie toaletowe. Jednym sprawnym ruchem. Domowe kapcie nie mają wstępu do toalety, a toaletowe nie mają prawa z niej wyjść. Obowiązuje sztywna kapciowa segregacja.
Tradycyjna japońska toaleta to dziura w ziemi.
No, może nie do końca dziura, bo bo jest zabudowana, ma spłuczkę i takie tam. W zasadzie to po prostu bardzo, bardzo niski sedes, nad którym się kuca "na narciarza", zamiast siadać.
Takie toalety, zwane tu "w stylu japońskim", można wciąż spotkać w miejscach publicznych i w firmach, aczkolwiek nie cieszą się zbytnią popularnością nawet wśród Japończyków, mimo że kucanie nad dziurą powinno być bardziej higieniczne niż siadanie na desce, nawet takiej pokrytej antybakteryjną powłoką. Lubiący wygodę Japończycy wolą toalety "w stylu zachodnim". Dlatego też w domach instaluje się raczej normalne sedesy, takie jak na Zachodzie. W wersji bez półeczki, ponoć będącej niemieckim wynalazkiem, na której można sobie popatrzeć na to, co się zrobiło, zanim się spłucze. Sedes jak na Zachodzie, ale deska... Deska już nie. To znaczy nie zawsze. W moim akurat mieszkaniu mamy normalną, że tak powiem, analogową deskę klozetową. W wersji unplugged. Podobną widziałem kiedyś u koleżanki w Tokio, więc moje mieszkanie nie jest jakimś dziwnym wyjątkiem. Koleżanka położyła sobie na swojej desce pluszowy pokrowiec, co było świetnym pomysłem w styczniu, w nieogrzewanej toalecie japońskiego mieszkania. Kiedy w pomieszczeniu masz rano kilka stopni i jeszcze musisz usiąść na zimnym plastiku... No nie jest to, delikatnie mówiąc, najlepszy początek dnia. Dlatego też obok sedesu mam gniazdko, a nawet dwa, elektryczne w wersji z uziemieniem.
Bynajmniej nie po to, żebym próbował zainstalować tam pralkę, która, jakby nie patrzeć, na pewno się nie zmieści. Ani do ładowania komórki tudzież tabletu czy innego laptopa. Gniazdko jest do podłączenia bardzo ważnego urządzenia elektrycznego, jakim jest ogrzewana deska klozetowa. Oprócz prądu, do takiej deski, będącej zbawieniem w chłodne, zimowe poranki, podłącza się jeszcze wężyk doprowadzający do środka wodę. A skoro już mamy w desce obieg wody i układ elektryczny do jej podgrzania, to czemu nie dodać innych funkcji? W efekcie powstało coś, co zostało nazwane, w zależności od producenta, "washlet" lub "shower toilet". Deska klozetowa wyposażona w funkcje mycia, jedną do odbytu, druga to znany również na Zachodzie bidet.
Panel sterowniczy pozwala dopasować do własnych preferencji pozycję dyszy myjącej, temperaturę i ciśnienie wody. Do tego można jeszcze wybrać, czy chce się skupiony strumień wody, czy rozproszony.
Po naciśnięciu przycisku opisanego słowem "pupa" i mniej lub bardziej sugestywnym rysunkiem, słychać dźwięk sikania. To dysza myjąca opróżnia się z wystygniętej wody, żeby za chwilę wysunąć się i trysnąć na wiadomy otwór cieczą o ustawionej temperaturze. Pełna dbałość o samopoczucie klienta, nawet jeśli jest to tylko, za przeproszeniem, dupa.
Bardziej zaawansowane modele mają wbudowane głośniki, z których po naciśnięciu odpowiedniego przycisku, będzie wydobywał się dźwięk płynącej wody, mający zagłuszyć odgłosy z ciała osoby wypróżniającej się, jeśli należy ona do tych bardziej wstydliwych. W niektórych publicznych toaletach funkcja ta jest nawet automatyczna i wystarczy usiąść, żeby dźwięk zaczął płynąć.
Inną funkcją zaawansowanych modeli jest automatycznie podnoszona klapa. Jakie było moje zdziwienie, kiedy w domu babci żony wchodzę do toalety, a tam "pik pik", prawie jak w samochodzie i klapa się podnosi, a obrzeża deski rozświetlają niebieskim blaskiem LED, żebym wiedział gdzie posadzić swoje cztery litery. Można nawet nie zapalać światła w nocy. To było moje jedyne do tej pory spotkanie z tak zaawansowaną automatyką klozetową, więc nie wiem, na ile jest rozpowszechniona.
Deski typu "washlet" są według niektórych jednym z największych osiągnięć japońskiej myśli technicznej i wyrazem jej geniuszu. Znajomy w pracy próbował mnie namówić na zabranie takiej w ramach prezentu dla mamy, kiedy wybierałem się na krótkie ferie do Polski. Faktycznie, wielu turystów i ludzi tymczasowo pracujących w Japonii wraca do kraju z takimi deskami. Ponoć masowo wykupują je Chińczycy. W zasadzie mnie to nie dziwi, bo jak już się człowiek przyzwyczai, to zaczyna bardzo doceniać ten wyraz geniuszu japońskiej myśli technicznej.
Ale deska nie jest jedynym dobrym rozwiązaniem, stosowanym w japońskich toaletach. Innym jest konstrukcja spłuczki. Woda, która do niej trafia, nie płynie bezpośrednio wężem do środka. Górna część spłuczki tworzy zagłębienie z otworem, czyli małą umywalkę, a nad nią jest kranik.
Po spłukaniu to przez ten kranik i otwór nowa woda trafia do spłuczki.
W końcu to taka sama woda, jaka leci z kranu w łazience czy w kuchni, więc dlaczego jej nie użyć do umycia rąk, zanim trafi do spłuczki? Rozwiązanie tak genialne i tak proste do zrealizowania, że nie mogę uwierzyć, że nie ma go w Europie. W Polsce w mieszkaniach, w których toaleta jest osobno, czasem instaluje się małe umywalki na ścianie. Po co zadawać sobie tyle trudu, jeśli można mieć umywalkę na spłuczce i przy okazji oszczędzać wodę?
Japonia pełna jest właśnie takich prostych, ale użytecznych rozwiązań, które z zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów nie są standardem na całym świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz