Japońskie święto zmarłych przypada na 15 sierpnia, choć są regiony, w których data jest inna. Nie jest to dzień oficjalnie wolny od pracy, jednak wiele firm wysyła pracowników na urlopy w dniach 12-15, żeby mogli wrócić w swoje ojczyste strony i odwiedzić groby bliskich. O samym święcie za dużo napisać nie mogę, bo nigdy nie uczestniczyłem w niczym więcej niż wizyta na grobach, a przepisywanie informacji z Wikipedii nie bardzo ma sens. Za to napiszę kilka słów właśnie o tych grobach, bo są inne niż te w Polsce.
Japońskie groby są właściwie grobowcami rodzinnymi. W Japonii nie chowa się zmarłych w całości, choć w przeszłości stosowano taką praktykę. Obecnie standardową metodą pochówku jest kremacja. Po spaleniu prochy są przez rodzinę umieszczane w urnie, która po pewnym czasie przechowywania w domu, trafia do grobowca danej rodziny.
W grobowcu są drzwiczki, za którymi umieszcza się kolejne urny. Przed drzwiczkami jest miejsce na świece i kadzidełka, a po bokach kwiaty. Nad drzwiczkami jest kamienny słup, na którym wypisany jest buddyjski odpowiednik modlitwy "Wieczne odpoczywanie...", a pod nim nazwa rodu.
Takie grobowce, mimo że zajmują mniej miejsca niż jednoosobowe groby w Polsce, trochę go jednak potrzebują, więc w dużych miastach popularne są cmentarze piętrowe, a nawet automatyczne. Jeden z wydziałów firmy, w której pracuję, odpowiedzialny za rozwiązania logistyczne, ma nawet w swojej ofercie taki automatyczny cmentarz, oparty na technologii stosowanej w automatycznych magazynach.
Podchodzi się do panelu, przykłada kartę, po czym z wnęki wyjeżdża pudełko z urnami.
Nawet świeczki i kadzidełka są przygotowane na miejscu, więc można taki grób odwiedzić spontanicznie, z pustymi rękami. Po zakończeniu modlitwy naciska się przycisk „koniec” i pudełko wraca na swoje miejsce.
Nie trzeba sprzątać, obsługa jest łatwa, w sam raz dla zabieganych. Trochę przerażające rozwiązanie, ale cóż... takie czasy.