środa, 29 marca 2017

Japońska miłość do jedzenia


Jedno z pierwszych pytań, jakie mi w pracy zadali po powrocie z przydługiej delegacji koledzy, z którymi chodzę na obiady do firmowej stołówki, to: "W którym kraju Ci najbardziej smakowało?". Przypomniał mi się szwagier, który parę lat temu zapytany przeze mnie "Jak było we Włoszech?", bez większego zastanawiania się odpowiedział "Było smacznie".
Dla znakomitej większości Japończyków to właśnie jedzenie jest główną atrakcją podczas podróży, zarówno krajowych, jak i zagranicznych (a raczej zamorskich, bo granic, jako takich, Japonia nie ma).
Ostatnio nawet widziałem w tutejszej telewizji program, jeden z tych typowych talk showów, w których zaproszony do studia specjalista rozmawia z uczestnikami, aktorami, piosenkarzami i innymi celebrytami. Rozmawia o różnych sprawach, przy okazji wyjaśniając pewne zjawiska. Lubię te programy, bo można się z nich dowiedzieć wielu mniej lub bardziej przydatnych ciekawostek z dziedzin takich jak psychologia, biologia, chemia, czy fizyka.
Tematem tego akurat programu było właśnie to, co nas motywuje do podróży. Dla jednych jest to oglądanie nowych miejsc, dla innych próbowanie lokalnych potraw. Opcja leżenia na plaży, tak popularna wśród Europejczyków, dla Japończyków praktycznie nie istnieje.
Wśród uczestników programu, zdania były, o dziwo, podzielone. Niektórzy woleli podziwiać architekturę i przyrodę, choć przyczyny tego stanu nie wynikają bynajmniej z braku zainteresowania zagraniczną kuchnią. Jeden z uczestników tłumaczył, że po prostu w dzisiejszych czasach w Japonii, zwłaszcza w Tokio, można zjeść potrawy z każdego zakątka świata. Nie trzeba nigdzie jeździć. Ale żeby zobaczyć taki np. kościół Sagrada Familia w Barcelonie, trzeba się tam fizycznie wybrać.
Zaproszona pani psycholog w przystępny sposób wyjaśniła, dlaczego kuchnia jest tak częstą motywacją dla podróżników. Im więcej zmysłów jest zaangażowanych w daną sytuację, tym łatwiej nam ją zapamiętać. Kiedy coś jemy, bodźce działają na wszystkie zmysły, a oglądanie zamków czy kościołów angażuje raczej głównie sam wzrok. Proste.
Czasem myślę jednak, że zamiłowanie Japończyków do jedzenia to coś znacznie głębszego niż zmysły.

niedziela, 5 marca 2017

Po prawej stronie drogi

Podróż do Europy, pierwsza od przyjazdu do Japonii dziewięć miesięcy temu, uświadomiła mi, jak bardzo pobyt w Kraju Wschodzącego Słońca wpłynął na moje przyzwyczajenia.

Różne drobiazgi, jak choćby numeracja pięter. W Japonii, na wzór Stanów Zjednoczonych Ameryki, pierwsze piętro oznacza europejski parter. W hotelu udaje mi się pamiętać, że "E" to Erdgeschoss i nie mam z tym problemu, ale już na Dreźnieńskim lotnisku, widząc strzałkę do odlotów, podpisaną Ebene 1, szukam stanowisk odprawy na parterze. Bezskutecznie oczywiście, bo są na pierwszym piętrze. Europejskim pierwszym piętrze.

Jadąc wypożyczonym samochodem, ciało szybko przyzwyczaja się do wygodnej pozycji z lewą ręką na kierownicy i prawą na gałce dźwigni biegów. Prawdę mówiąc, tego mi brakuje w Japonii, gdzie kierowca jest po prawej stronie, a skrzynie biegów automatyczne. Jednak na miejskiej ulicy, widząc mijające mnie z lewej strony, jadące w przeciwnym kierunku samochody, nie mogę się pozbyć wrażenia, że jest w tym coś niewłaściwego, że to właśnie praktykowany w Japonii ruch lewostronny jest bardziej zgodny z ludzką naturą. Wielką krzywdę wyrządził zachodniemu światu Napoleon, zakładając, że przejście na prawą stronę drogi to rzeczywiście jego zasługa.

środa, 1 marca 2017

Japońskie prawo jazdy, cz. II


Nadchodzi dzień egzaminu. 22 lipca, bo jednak nie udało mi się go przyspieszyć. Egzamin ma polegać na przejechaniu wyznaczonej trasy na sporym placu manewrowym. Żadnego parkowania, ruszania pod górkę, ani innych takich. Jestem pewien, że zdam, bo przecież w Polsce jeździłem samochodem wiele lat. Co prawda w Japonii kierownica jest po drugiej stronie, ale podczas wielu delegacji do Wielkiej Brytanii wypożyczałem tam samochód. Do ruchu lewostronnego, wbrew pozorom, można się bardzo szybko przyzwyczaić. Jeśli opanowałem sztukę zmieniania pasów na brytyjskich rondach w godzinach szczytu, to co może mnie zaskoczyć w Japonii?

Trasy egzaminacyjne
Rejestruję się w okienku. Pan informuje mnie, że dzisiaj będzie trasa A. Idę więc na ławeczkę w miejscu rozpoczęcia egzaminu. Zaczynają się nerwy. A co będzie jak mi się trasa pomyli? Albo zamiast migacza włączę wycieraczki? W Japonii dźwignie przy kierownicy są odwrotnie, niż w Europie. Nie znam samochodu, którym będę jechał na egzaminie. Będę w nim siedział pierwszy raz w życiu. Nie wiem, jak reaguje, jak się prowadzi. Istnieje możliwość wykupu jazdy treningowej przed egzaminem, ale cena jest mało zachęcająca.
Nadchodzi godzina 12:45. Przychodzi policjant z plikiem papierów. Po kolei wzywa nas po nazwiskach i ustawia obok siebie. W tej kolejności będą Państwo egzaminowani, mówi, więc proszę zapamiętać sąsiadów. Pierwsza osoba zostaje zaproszona do samochodu, reszta czeka na ławeczkach.
Uważnie obserwuję, jak osoby przede mną zachowują się przy wsiadaniu. W pracy mówili, że można oblać za niedostateczne potwierdzenie bezpieczeństwa przed ruszeniem. Ale widzę, że nikt nie obchodzi samochodu dookoła, nikt nie sprawdza stanu opon. Wsiadają i za chwilę ruszają. Ok, próbuję się przekonać, będzie dobrze.
W końcu nadchodzi moja kolej. Z językiem przyschniętym do podniebienia wsiadam do wielkiej, białej toyoty crown. Reguluję fotel, zapinam pas. Ustawiam lusterko górne. Gdzie jest sterowanie bocznych? Rozglądam się w panice, pan policjant patrzy na mnie z zaciekawieniem. Proszę włączyć silnik, mówi. Lusterka... chcę powiedzieć i w tym momencie znajduję przyciski. Samochód wygląda jak z lat 70-tych, ale ma pełną elektronikę. Ustawiam lusterka, wciskam hamulec, przełączam dźwignię automatycznej skrzyni biegów na D, hamulec ręczny, kierunkowskaz w lewo, rozglądam się, dość teatralnie, żeby egzaminator nie miał wątpliwości i... ruszam. Jest, jadę. Od kilku osób słyszałem, że częstym powodem oblania jest niedostateczne potwierdzanie bezpieczeństwa przy skręcaniu. Więc się rozglądam przy tym manewrze we wszystkich potrzebnych kierunkach, łącznie z szukaniem wyimaginowanego motocyklisty, który tylko czeka na okazję, żeby się wpakować we kiedy zechcę skręcić w lewo.
Najbardziej bałem się odcinka, na którym trzeba przejechać wąską dróżkę w kształcie litery S. Siedząc za kierownicą z prawej strony, w dodatku w samochodzie, którego nie znam, trudno mi wyczuć jego rozmiary. A najechanie na krawężnik lub otarcie się o barierkę dyskwalifikuje egzamin. Jednak przejeżdżam przez odcinek, powoli bo powoli, bo tak z resztą sugerował egzaminator, ale bez żadnych problemów. Oddycham z ulgą. Najgorsze za mną. Teraz pojadę prosto główną drogą, za łukiem na skrzyżowaniu skręcę w prawo i na następnym znów w prawo, więc muszę skręcić we właściwy pas. Jest łuk, jest pierwsze skrzyżowanie. Duże. Droga, w którą skręcam, ma w sumie 5 pasów. Wjeżdżam w jeden z nich i nagle samochód się zatrzymuje, a pan obok woła: No! This side! Rozglądam się oszołomiony. No tak. Jestem na jednym z pasów do jazdy w przeciwnym kierunku. Skupiony na tym, gdzie jechać dalej, popełniłem głupi błąd, w dodatku ten jedyny, co do którego byłem pewien, że go nie popełnię. W UK jakoś mi się to nie zdarzyło. Wściekły na siebie i zawstydzony wracam najkrótszą drogą na miejsce startu. Pan pyta, czy w Polsce mamy ruch prawostronny. To się zdarza, mówi. Trzeba uważać. A poza tym, jak Pan zmienia pas, to trzeba po spojrzeniu w prawo na chwilę się wyprostować, popatrzeć prosto, policzyć do trzech i dopiero zmienić, a nie od razu. No dobra, zapamiętam na przyszły raz.
W okienku nr 17 mówię, że właśnie oblałem egzamin praktyczny i chciałbym się umówić na następny termin. Ale to musi Pan poczekać na oficjalne wyniki. Wtedy oddadzą Panu kartę egzaminacyjną i wyznaczą termin. Fajnie, tylko że te wyniki będą dopiero o 15:00, czyli za dwie godziny. Mangę, którą sobie wziąłem, skończyłem czytać jeszcze w metrze. Na miasto nie pojadę, bo za daleko. Idę do pobliskiej kawiarni popularnej w tej prefekturze sieci Komeda. Po drodze jakiś Hindus wciska mi ulotkę indyjsko-nepalskiej restauracji, która jest niedaleko. Bardzo smaczna, zachwala po japońsku. Ale ja jestem po obiedzie i nie chcę curry. Idę do kawiarni i zamawiam zestaw firmowy, z którego słynie ta sieć: kawa i ciasto z lodami, polanymi miodem. Za ciastem francuskim nie przepadam, ale lody waniliowe polane miodem smakują przednio i trochę, tylko trochę łagodzą niesmak sytuacji.

"Biały wir", czyli ciastko firmowe w sieci kawiarni Komeda
Po półtorej godziny wracam i idę do poczekalni pod okienkiem nr 21 na piętrze. W końcu przychodzi jakaś pani i czyta nazwiska. Zabiera ze sobą kilku szczęśliwców, którzy zaliczyli, jakaś połowę, a reszta zostaje wezwana do okienka. Pan czyta moje nazwisko i oddaje mi kartę. Następny termin ma Pan... 13 września... trochę daleko, mówi. Oszołomiony wpatruję się w naklejkę z datą, przyklejoną na mojej karcie. Jak to? Za sześć tygodni? To nieuczciwe... No, nawet bardzo daleko, odpowiadam z pretensją w głosie, ale dostaję tylko przepraszający uśmiech, który jasno oznacza, że tu i teraz nic się nie da zrobić.

Nadchodzi 13 września. Tym razem egzamin mam rano. Trzeba go znów opłacić i jeszcze raz przejść badanie wzroku. Postanawiam się przejść po trasie, powtarzając sobie w myślach, co wciskam i gdzie patrzę. Nadchodzi godzina egzaminu, 9:30. Przychodzi znajomy policjant i ustawia nas w dwóch rzędach. Jest nas aż 24 osoby. Będziemy zdawać na dwa samochody jednocześnie.

Staro wyglądające toyoty crown do nauki jazdy i egzaminów
Dzień dobry, nazywam się Tanaka i razem z kolegą takim a takim, będziemy Państwa dzisiaj egzaminować. My wiemy, że Państwo umiecie prowadzić. Jeździliście samochodami w swoich krajach. Ten egzamin ma sprawdzić, czy przestrzegacie Państwo szczegółowych, japońskich przepisów. Czasem się zdarzy, że ktoś nie zda. Proszę mnie wtedy nie błagać, żebym przymknął oko, bo nie mogę tego zrobić, a robi mi się ciężko na sercu. Po tym przemówieniu dwie osoby zaczynają egzamin, a reszta czeka i obgryza paznokcie. Obok mnie siedzi młody mężczyzna, sądząc po twarzy i kolorze skóry z Indii, Bangladeszu, lub okolic. Też jest zestresowany. Zagaduje mnie, kiedy obserwujemy, jak pierwsza osoba wyjeżdża w trasę. Podobno trzeba koniecznie używać "pik pik", mówi. Domyślam się, że chodzi mu o kierunkowskazy. Z dalszej rozmowy jasno wynika, że ma dość mgliste pojęcie, do czego służą. Tydzień później, podczas delegacji w Indiach, zrozumiem dlaczego. Nie wiem, jak mu dodać otuchy, żeby nie kłamać. Dobrze na pewno nie będzie.
Nadchodzi moja kolej. Tym razem udaje mi się dojechać do końca. Zatrzymuję się, wyłączam silnik. Pan policjant mówi, że ładnie potwierdzałem bezpieczeństwo. Ale... Zawsze jest jakieś "ale". Przy skręcaniu w prawo powinien Pan podjechać jak najbliżej środka jezdni. Ale tak, żeby nie najechać na linię dzielącą pasy jezdni. A w lewo z kolei, to może Pan nawet na białą linię trochę najechać. To są szczegółowe, japońskie zasady i chciałbym, żeby Pan ten element jazdy poprawił. Wysiadam z mieszanymi uczuciami. Czy to powód, żeby mnie oblać? Toyota crown jest na tyle szeroka, że i tak zajmuje większość pasa ruchu. Co innego, gdybym przed skręceniem podjeżdżał do przeciwnej krawędzi, jak to robią niektóre osoby w Polsce, ale aż tak źle ze mną jeszcze nie jest. Idę na obiad do stołówki wewnątrz budynku, potem na piętro czekać na wyniki. Przychodzi jakaś pani i woła. Jedno nazwisko, drugie, trzecie, czwarte, piąte, szóste... Te osoby ze mną, a reszta proszę do 21 po papiery. Zaliczyło sześć osób na 24. Policjanci z Hirabari nie na darmo mają opinię "wymagających". W okienku dostaję termin następnego egzaminu. 19 października. Kolejne pięć tygodni... Nawet mnie to nie dziwi. Wracam do pracy, obserwując ruch samochodowy po drodze z dworca. Na ulicy nikt, naprawdę nikt, nie skręca tak blisko krawędzi jezdni, jak życzyłby sobie tego mój egzaminator. Kiedy któregoś dnia pytam szefa, jak Japończykom się udaje w takim razie zdać, słyszę odpowiedź, że mało kto zdaje w Centrum Egzaminacyjnym, bo tam jest za trudno. Za to w szkołach jazdy zgodnie z zasadą "jak płacę, to wymagam", egzamin jest tylko formalnością. Szkoda że ja tak nie mogę.

W październiku, znowu rano, ustawiam się w kolejce do rejestracji. Przede mną stoi Rosjanka, którą pamiętam z wrześniowego egzaminu. Zgaduję, chwilę rozmawiamy i okazuje się, że nie zdała z tego samego powodu, co ja. Nie dość blisko krawędzi jezdni przy skręcaniu. No cóż. Ciężkie jest życie gaijina chcącego mieć prawo jazdy w prefekturze Aichi. To prefektura o największej ilości wypadków drogowych w Japonii, więc tutejsi policjanci sobie wymyślili, że jak będą ostrzejsi na egzaminach, do których i tak mało kto podchodzi, to uda im się poprawić sytuację.
Dojeżdżam do końca trasy. Przy zmienianiu pasa i skręcaniu trochę za mocno się pan rozgląda. Nie trzeba aż tak bardzo. No masz babo placek. Jakbym się rozglądał za słabo, to byś stwierdził, że w ogóle tego nie robię. Musiałeś się do czegoś przyczepić. Jednak było tego za mało, żeby mnie oblać i tym razem jestem jedną z kilku wybrańców, którym udaje się zaliczyć egzamin. Znów mniej niż połowa. Śliczna Rosjanka niestety nie mała tyle szczęścia.
Pani prowadzi nas do sali wypełnionej przeróżnym sprzętem. Siadamy na ławce, dostajemy kartki z naszymi danymi do sprawdzenia, czy wszystko się zgadza. Imię, nazwisko, adres. Potem robią każdemu zdjęcie. Czemu nie chcą wykorzystać zdjęcia dołączonego do wniosku? Nie wiadomo. Na zdjęciu wychodzę, jakbym ten egzamin przebiegł sprintem, a nie przejechał. No cóż, trudno. Ważne że po parunastu minutach dostaję upragnione prawo jazdy. W dodatku nie muszę sobie na samochód naklejać żółto-zielonego listka, będącego w Japonii symbolem świeżo upieczonego kierowcy. Mam z tyłu prawka pieczątkę, która mnie zwalnia z tego obowiązku. Na pytanie dlaczego, pani odpowiada, że nie jest w stanie wytłumaczyć, ale jest jakiś skomplikowany algorytm, który to ustala. Potem kodujemy na swoich dokumentach dwa 4-cyfrowe kody PIN. Mogą być dwa takie same. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, po co są. Niektórzy nawet, jak mój szef, nie pamiętają w ogóle że prawo jazdy ma jakieś PINy.
To już koniec tej historii. Od 19 października mogę jeździć po Japonii samochodem.
Gdyby ktoś się zastanawiał, po co te wszystkie egzaminy... międzynarodowe prawo jazdy wydane w Polsce nie jest w Japonii honorowane. Brak jakiejś umowy.
Japońskie prawo jazdy