piątek, 15 lutego 2019

Japońskie prawo jazdy, cz. III

Pierwsze prawo jazdy w Japonii ma termin ważności około 3 lat. Piszę „około”, ponieważ terminem ważności nie jest data wyrobienia, ale data dokładnie miesiąc po urodzinach w roku, w którym upłyną 3 lata. Czyli jeśli wyrobiłem prawo jazdy w październiku 2016, to terminem ważności będzie data miesiąc po moich urodzinach w roku 2019. W moim przypadku wypada to pod koniec marca.

Przed upływem tego terminu należy prawo jazdy odnowić. Na szczęście nie wiąże się to z żadnymi ponownymi egzaminami. Trzeba tylko zapłacić (ok. 4000 jenów, czyli jakieś 140 zł) i wysłuchać wykładu. Przy pierwszym odnowieniu wykład trwa dwie godziny, przy kolejnych jest krótszy.

Procedurę odnawiania prawa jazdy można rozpocząć na dwa miesiące przed upływem terminu ważności dokumentu. Czyli od miesiąc przed do miesiąc po urodzinach. Dość łatwe do zapamiętania. Około miesiąca przed urodzinami przychodzi list z przypomnieniem i z instrukcją, gdzie i w jakich godzinach można sprawę załatwić. Wybór jest następujący. Albo jedziemy do Centrum Egzaminacyjnego Praw Jazdy i załatwiamy wszystko w jeden dzień, albo idziemy na miejską komendę policji, żeby się zapisać na wykład w mieście zamieszkania. Jako że Centrum Egzaminacyjne, które już opisywałem przy okazji przygód towarzyszących zdobywaniu prawa jazdy po raz pierwszy, jest daleko i trzeba się tam tłuc dwoma pociągami i autobusem, a także powodowany ciekawością, wybrałem policję.

Na komendzie już od bramy człowieka witają tablice informujące, gdzie się udać w sprawie prawa jazdy. Okazuje się, że wydział praw jazdy ma osobne wejście, co mnie trochę rozczarowuje, bo nigdy nie widziałem japońskiego posterunku policji od środka i pewnie nie będzie dane mi zobaczyć. Na nabrojenie i danie się złapać raczej nie mogę sobie pozwolić, bo w Japonii policja ma zwyczaj (a może nawet obowiązek) informowania pracodawcy o aresztowaniu, a to na ogół skutkuje zwolnieniem z pracy.

Wchodzę do pomieszczenia z kanapo-ławką na środku, otoczoną przez "okienka" (choć bez szyb) i stoły. Prawie jak na poczcie. Na kanapie siedzą dwie osoby zapatrzone w telefony. Rozglądam się, czy jest gdzieś maszyna do pobierania numerków, ale w tym momencie z jednego z okienek macha do mnie lekko pyzata pani policjantka o przemiłym uśmiechu. Podchodzę do niej i otwieram usta, żeby wyjaśnić, z czym przyszedłem, ale pani mnie uprzedza i poprosi o prawo jazdy. No tak, w końcu w jakiej innej sprawie mógłbym tu być? I jeszcze kartę pobytu poproszę. Pani tłumaczy mi, że wykład jest w innym miejscu, o tutaj na mapie, a tu są dostępne terminy, proszę sobie wybrać. Wybieram termin, pani dwa razy pyta, czy aby na pewno mi ten termin pasuje i podaje mi do wypełnienia wniosek/ankietę ze znaczkami opłat. Upewnia się, czy poradzę sobie z pisaniem i czytaniem japońskich „krzaczków”. Odchodzę na bok, gdzie przy stoliku wpisuję swoje imię i nazwisko, zaznaczam kółeczkiem „nie” przy pytaniu o zmiany w adresie i innych informacjach zawartych w starym prawie jazdy. Na odwrocie jest ankieta z pytaniami o stan zdrowia, które można streścić jako: czy ostatnio nie traci pan nagle przytomności bez powodu i czy nie jest pan alkoholikiem? Jedna z tych, w których bez czytania należy wszędzie zaznaczyć "nie", bo inaczej na pewno nie dostaniesz tego, po co przyszedłeś. Oddaję wniosek i zgodnie z poleceniem czekam na kanapie. Po chwili zostaję wezwany do tego samego okienka. Pani pokazuje mój podpis, w którym jest tylko nazwisko i prosi, żebym dopisał imię. Następnie wskazuje stojącą na blacie maszynę do badania wzroku. Badanie polega na patrzenie na wyświetlaną za wziernikiem figurę w kształcie litery C i mówienie pani, z której strony jest otwarta. Po badaniu dostaję teczkę z wnioskiem i zostaję skierowany do okienka z kasą, żeby zapłacić za znaczki. Po zapłaceniu udaję się do maszyny, w której muszę ustawić dwa kody PIN, które zostaną zakodowane w moim prawie jazdy. Nikt nie wie po co te kody, choć podobno jest plan, żeby było to wykorzystane do potwierdzania tożsamości. Ot, kolejny ambitny pomysł, przy którym na pomyśle się skończyło. Kody nie dość, że oba mogą być takie same, to jeszcze zostają mi wydrukowane razem z kodem paskowym. To tyle w kwestii bezpieczeństwa i tajności. Ale cóż, w tym kraju przy zakładaniu konta w banku kod PIN do karty bankomatowej klient sam wpisuje na wniosku o otwarcie konta. Co kraj to obyczaj.

Wracam na kanapę, gdzie czekam kilka minut, po czym zostaję wezwany, tym razem przez policjanta płci męskiej, do zrobienia zdjęcia, które zostanie umieszczone w nowym prawku. Przed zdjęciem skanuję kod z wydruku z kodami. Pan też nie może wyjść z podziwu, że rozumiem i w dodatku sam umiem się wysłowić po japońsku. Na koniec tłumaczy jeszcze raz, że wykład będzie nie na komisariacie, tylko w innej dzielnicy i ostrzega, żebym się nie spóźnił, bo jeśli nie zdążę przed końcem rejestracji, to nie zostanę oznaczony na liście obecności i system nie zarejestruje, że byłem na wykładzie i będę musiał od nowa rezerwować inny termin. To godziny poranne, są korki, więc proszę to wziąć pod uwagę. Chcę mu powiedzieć, że pojadę rowerem, więc korki mi nie straszne, ale gryzę się w język, jak się za chwilę okaże, całkiem słusznie. Żegnam się i wychodzę. Na dzisiaj to tyle.

Po powrocie do domu odpalam komputer i wrzucam w mapowej aplikacji adres miejsca wykładu. Ta mapa, którą dostałem wydrukowaną na kartce, jak większość japońskich map jest do niczego, bo zupełnie nie zachowuje skali. Jej rolą jest pokazać, jak gdzieś dojechać, więc na którym skrzyżowaniu skręcić i tak dalej, ale odcinki między tymi skrzyżowaniami są już narysowane byle jak, bez zachowania proporcji. W efekcie zaliczam opad szczęki, kiedy się okazuje, że miejsce, do którego mam jechać, jest oddalone o 14 km i znajduje się w tym samym mieście tylko dlatego, że granice administracyjne z sąsiednimi miastami są ułożone tak, jak są, a po drodze trzeba przejechać pół innego miasta. Niby fajny dystans na przejażdżkę rowerową, ale nie wiem, czy mam na to ochotę rano na początku marca. Sprawdzam komunikację publiczną. Pociąg, potem jeden autobus, drugi autobus. Hmm... Chyba jednak pojadę samochodem.

środa, 14 listopada 2018

Antyterroryzm po japońsku

   Jest niedziela, 28 października. Wczesnym popołudniem docieram na nagojańskie lotnisko, w celu przywitania grupy gości na Globalną Konwencję Kół Jakości, którą organizujemy co roku na początku listopada.
   Czekam w hali przylotów z kolegą z pracy. Do przylotu pierwszej grupy jest jeszcze trochę czasu. Stwierdzam, że warto by się napić gorącej kawy, więc idę do lotniskowego konbini (taka japońska Żabka) i biorę kawę z ekspresu. Wracam z nią do hali przylotów i siadam na ławeczce. Kątem oka widzę, że na horyzoncie pojawia się policjant i idzie mniej więcej w moją stronę. Nie patrzy na mnie, idzie spokojnie, rozglądając się na boki, ale przeczucie mówi mi, że to ja jestem powodem jego obecności. Siorbiąc gorącą i nieszczególnie smaczną kawę, odtwarzam swoje zachowanie od momentu wejścia do sklepu do powrotu na ławeczkę. Niczego nie nabroiłem. Za kawę grzecznie zapłaciłem. Kubek jest zabezpieczony przed rozlaniem plastikową pokrywką, jak to zwykle bywa z kawą na wynos. Policjant wciąż się zbliża swobodnym krokiem, niby od niechcenia. W hali przylotów nie ma zakazu spożywania napojów, więc moja gorąca i niesmaczna kawa nie powinna być powodem zainteresowania stróża prawa. Jednak policjant podchodzi. Siada obok mnie. Przez chwilę wpatruje się z wahaniem w czarnych oczach.
– Czy rozmawia Pan po japońsku? – pada pierwsze pytanie.
– Tak – odpowiadam odruchowo, jednocześnie usilnie próbując się domyślić, o co mu może chodzić.
– Bo wie Pan, my mamy teraz taką akcję, że prosimy obcokrajowców o okazanie karty pobytu lub paszportu – mówi policjant uprzejmym tonem.
   Moje wewnętrzne poczucie semantyki twierdzi, że treść jego wypowiedzi nie jest poleceniem okazania wspomnianego dokumentu, ale stwierdzam, że nie warto się droczyć z policjantem i od razu sięgam po portfel. Nie lubię japońskiego owijania w bawełnę, ale teraz nie czas na demonstrowanie tego.
    Karta pobytu to mój tutejszy dowód osobisty. Zawiera informacje na temat mojego adresu zamieszkania i rodzaju oraz daty ważności wizy, na podstawie której przebywam w Japonii. Podaję mu kartę. Policjant ogląda ją z obu stron, po czym wyciąga mały notes.
– Czy pozwoli Pan, że spiszę sobie Pana dane? – zadaje mi pytanie.
– Ależ oczywiście – odpowiadam na to, jak mi się wydaje, retoryczne pytanie.
   Policjant jest młody. Jego łagodna twarz ma typowo japońskie, delikatne rysy, z leciutko orlim nosem, jest jakby żywcem wyjęta ze starych drzeworytów.
– Jak się czyta Pana nazwisko? – pyta, przepisując je. Na karcie jest zapisane tylko alfabetem. Czytam mu je i widzę lekką panikę w oczach. Policjant jednak szybko się opamiętuje, choć nie komentuje ani słowem.
– W ramach działalności zapobiegania terroryzmowi legitymujemy cudzoziemców – opowiada, spisując pozostałe dane. – Niech Pan nie myśli, że uznałem, iż Pan akurat wygląda podejrzanie. Po prostu jest Pan cudzoziemcem, to wszystko.
– Ach tak, rozumiem – kiwam głową. Wreszcie mogę odetchnąć z ulgą. Choć jednocześnie czuję mieszaninę rozbawienia i irytacji, że zawraca mi głowę z takiego powodu. Wolałbym w spokoju pić kawę, nawet niesmaczną i czytać książkę.
– Na mieście też prowadzimy tę akcję. Nie zdarzyło się Panu zostać wylegitymowanym na mieście? – oddaje mi kartę.
– Nie, ani razu – odpowiadam. Wkładając kartę z powrotem do portfela myślę sobie, że gdybym mieszkał w Nagoi, to pewnie by była okazja, ale w małym miasteczku, jakim jest Kariya, w ogóle zobaczyć policjanta na piechotę to wielka rzadkość.
– Ma Pan telefon? Mogę prosić o numer?
   Nawet mnie to pytanie nie dziwi. Nie widzę też powodu, żeby odmówić, więc dyktuję mu swój numer. Skoro ma już adres, to i tak wielkiej różnicy to nie zrobi.
– A czym Pan się zajmuje w Japonii? Jest Pan nauczycielem w szkole? – z jakiegoś powodu często słyszę to pytanie. Fakt, tych kilku moich znajomych spoza firmy, którzy są obcokrajowcami, uczy w Japonii języka angielskiego, stąd pewnie taki utarty stereotyp.
– Nie, pracuję normalnie w tutejszej firmie, w ramach oddelegowania z firmy, w której jestem zatrudniony w swoim kraju.
– Ach, rozumiem. A skąd Pan przyjechał?
– Z Polski.
– Ach, z Polski...
   Powstrzymuję chęć zapytania, czy wie gdzie to jest. Na ogół jest to dobre, żeby przedłużyć rozmowę, ale w tym przypadku absolutnie nie mam ochoty jej przedłużać. Policjant też nie drąży tematu.
– Pracuje pan w firmie, tak? A można wiedzieć w której?
   Podaję mu nazwę korporacji. W tym rejonie zna ją chyba każdy.
– A czym Pan się zajmuje w tej firmie?
   Tłumaczę mu pokrótce. Z wyrazu twarzy trudno mi wyczytać, czy wie, co to są Koła Jakości. Nigdy nie słyszałem o żadnym kółku z policji, więc może nie wiedzieć.
– A co Pan robi na lotnisku? Czeka na znajomych?
   Gestem wskazuję siedzącego nieopodal japońskiego kolegę, który do tej pory przysłuchiwał się rozmowie, ale nie brał w niej czynnego udziału.
– Czekamy tu z kolegą na gości z zagranicznych fabryk naszego koncernu, bo w przyszłym tygodniu mamy dużą imprezę i przyleci spora grupa osób – odpowiadam zgodnie z prawdą i przez chwilę ogarnia mnie paniczny strach, że właśnie ich wrobiłem, że policjant też zechce zaczekać i wylegitymować ich wszystkich na dzień dobry, żeby nabić sobie statystyki lub z poczucia obowiązku. Na szczęście, jak się okaże za chwilę, moje obawy są niesłuszne.
– Jeszcze raz chciałbym wyjaśnić, tak dla pewności – mówi policjant, uśmiechając się lekko. - Nie wygląda Pan w żaden sposób podejrzanie, proszę się nie martwić. Po prostu legitymujemy cudzoziemców. Może się zdarzyć, że na mieście też zostanie Pan poproszony o okazanie dokumentów. Zostanie Pan wtedy też poproszony o zgodę na spisanie danych. Pokazanie dokumentu tożsamości jest Pana obowiązkiem, ale zgody na spisanie ma Pan już prawo odmówić.
   Dobrze wiedzieć. Nie mam nic do ukrycia i w zasadzie to mogą sobie mnie spisywać do woli, ale np. w sytuacji, kiedy będę się gdzieś spieszył, będzie szansa na skrócenie całej procedury. Policjant jeszcze raz mnie zapewnia, że nie wyglądam podejrzanie, po czym żegna się i odchodzi. Ogólnie było spokojnie i uprzejmie. Z takimi policjantami mogę rozmawiać. Zastanawiam się tylko, jak by wyglądała ta konwersacja, gdybym udawał, że nie znam japońskiego. No i kawa zdążyła wystygnąć i smakuje jeszcze gorzej.
   Sam fakt, że w kraju, który ma jeden z najniższych wskaźników przestępczości wśród krajów rozwiniętych, dzieją się takie rzeczy, skłania do refleksji nad kondycją świata i postępów w wojnie z terroryzmem, rozpoczętej oficjalnie 11 września 2001 roku. Te wszystkie drobne uciążliwości, do których jesteśmy zmuszani tu i ówdzie w imię zapewnienia bezpieczeństwa (może mało kto już pamięta, ale kiedyś można było bez przeszkód brać do samolotu napoje kupione poza lotniskiem) każą mi myśleć, że jednak terroryści mają nad nami przewagę. Ich bronią jest, zgodnie z nazwą, sianie strachu. I wciąż dobrze im to wychodzi.
   W porównaniu do uzbrojonych w karabiny szturmowe żołnierzy patrolujących europejskie lotniska, japoński policjant z pałką i notesem może wydać się śmieszny. Jednak jeśli islamscy terroryści chcieliby rzeczywiście wykorzystać olimpiadę w Tokio w 2020 roku do jakiegoś zamachu, to przecież nie przylecieliby do Japonii na samą olimpiadę. Zaczęliby budować siatkę dużo wcześniej. Zatem takie niby bezsensowne legitymowanie obcokrajowców, żeby wyłapać potencjalnych nielegalnych imigrantów, wcale nie jest takie głupie.

piątek, 11 maja 2018

Japońska emerytura

Wiek, w którym w Japonii przechodzi się na emeryturę to 60 lat. Zadziwiająco nisko, biorąc pod uwagę legendarną wręcz długowieczność Japończyków. Jednocześnie, w przeciwieństwie do wielu krajów Zachodu, wiek emerytalny nie oznacza, że można sobie wybrać, czy się przejdzie na emeryturę, czy nie. Po prostu odbywa się to automatycznie.

Druga ciekawa rzecz jest taka, że na emeryturę przechodzi się w wieku 60 lat, ale pobierać świadczenia emerytalne można... dopiero w wieku 62 lat!

Dwa lata na emeryturze bez emerytury??

Dokładnie na to wychodzi.

Obecnie, w obliczu starzejącego się społeczeństwa, będącego dużym obciążeniem dla budżetu, trwają rozmowy, żeby zmienić system tak, by świadczenia dostawać dopiero w wieku 65 lat. Pozornie absurd, ale w Japonii oczywiste jest, że na starość ma się oszczędności, więc taki system ma prawo działać.

No i wreszcie trzecia ciekawostka. Po przejściu na emeryturę, jeśli pracownik wyraża taką chęć, pracodawca ma obowiązek, powtórzę: ma OBOWIĄZEK, zatrudnić go ponownie, na nieco innych zasadach, do 65 roku życia. Potem już definitywnie trzeba odejść i zrobić miejsce młodszemu pokoleniu. Ewentualnie można prowadzić własną działalność gospodarczą i zostać na przykład doradcą lub kimś w tym stylu na specjalnej umowie.

Będąc na „ponownym zatrudnieniu” dostaje się mniejsze wynagrodzenie. Sądząc z zawodzenia kolegi siedzącego obok mnie, który przeszedł na ten system w zeszłym roku, dużo mniejsze. Wynagrodzenie to dodatkowo, co jest w zasadzie oczywiste, pomniejsza świadczenia emerytalne u tych, którzy już je dostają. Dlatego niektórzy decydują się na przykład na niepełny etat, tak by nie przekroczyć limitu.
W mojej korporacji podobno 90% ludzi po 60-ce zostaje na „ponowne zatrudnienie”. Na ogół są to mężczyźni. Niektórzy robią to ze względów finansowych, ale większość raczej dlatego, że nie mają nic lepszego do roboty. Pokolenie, które teraz kończy 60 lat to jeszcze ludzie, dla których praca była prawie całym życiem. Na ogół są bez żadnego hobby, któremu mogliby poświęcić swój czas na emeryturze, a dzieci mają już dorosłe i żyjące własnym życiem. W Japonii nie jest takie oczywiste, że dziadkowie opiekują się wnukami, nawet jeśli mieszkają relatywnie blisko.

Niektórzy decydują się zostać w pracy, żeby się czymś zająć, jako „zabezpieczenie przed starczym otępieniem”. Czasem to żony nakazują mężom zostać w pracy, bo, przyzwyczajone do pewnego rytmu i wolności, nie chcą mieć za dnia w domu pana, który nawet pralki nastawić nie umie, który przez tyle lat spędzał w pracy czas od rana do późnego wieczora, że w zasadzie to już obcy człowiek, z którym nie ma o czym rozmawiać.

Jeden ze znajomych w pracy, kończący 65 lat i odchodzący już na stałe, podczas swojej przemowy, bo Japończycy uwielbiają przemowy, opowiadał, jak to się zastanawiał: „Co ja będę robił na emeryturze? No to może będę dbał o zdrowie. Zapiszę się do szkoły biegania, szkoły pływania...”. W sumie wyszło na to, że zapisał się na trzy różne sporty. W wieku sześćdziesięciu kilku lat.

Inny z kolei pan, należący do tych 10%, które nie przedłużają zatrudnienia, stwierdził, że dość się napracował. Że życie jest krótkie i czas zająć się sobą i swoją rodziną, którą przez pracę właśnie zdarzało mu się zaniedbywać. Ten pan akurat ma hobby i jestem pewien, że na emeryturze będzie się dobrze bawił.

O pieniądzach Japończycy nie lubią rozmawiać, więc od kolegów w pracy się nie dowiem, jak wysokie są świadczenia emerytalne. Jednak ze strzępków informacji można wyciągnąć wniosek, że są dość niskie w porównaniu do normalnej pensji i emerytura jest tu raczej tylko dodatkiem do oszczędności.

piątek, 1 września 2017

Lato w Japonii. Hałaśliwe owady.

Lato w Japonii jest nie tylko wilgotne i gorące, ale także bardzo głośne. Winę za to ponoszą pewne owady. Chodzi oczywiście o cykady, które tłumnie pojawiają się w lipcu i koncertują jak szalone przez ponad miesiąc. Dźwięk wydawany przez cykady jest trudny do opisania, więc posłużę się tu nagraniem z YouTube’a.


Nawet jedna cykada potrafi narobić trochę hałasu, jeśli jest blisko, ale jeśli na jednym drzewie zbierze się ich kilka lub kilkanaście, dosłownie uszy bolą nawet z kilku metrów.




Ponoć taki chór spokojnie osiąga 100 decybeli. Niestety, próba nagrania telefonem nie oddaje tego hałasu, więc trzeba mi uwierzyć na słowo.

Cykl życiowy cykady w Japonii przedstawia się następująco. Z jajka wykluwa się larwa, zwana fachowo nimfą, ponieważ cykada jest owadem o przeobrażeniu niezupełnym, czyli larwa jest kształtu podobnego do osobnika dorosłego, bez stadium poczwarki. Następnie nimfa zakopuje się w ziemii i żyje w niej przez siedem lat, żywiąc się sokami z korzeni drzewa. Po siedmiu latach nagle stwierdza, że pod ziemią to jednak trochę duszno jest, więc wychodzi na powierzchnię, przyczepia się do czegoś, na przykład do ściany lub liścia czy czegokolwiek innego i linieje, czyli zrzuca zewnętrzną skórko-skorupkę.


Przy tej okazji odkrywa, że ma skrzydła. Pod ziemią się najadła i wyspała, więc teraz, jak zwykł mawiać w liceum pewien nauczyciel biologii, przydałoby się jeszcze pociupciać. Zatem zaczyna wydawać odgłosy specjalnie do tego wykształconym pod brzuchem narządem, żeby przywołać samicę. Odgłosy może są przyjemne dla cykadzich panien, ale bardzo niemiłe dla ludzkich uszu. W dodatku, jako że ma na zwabienie samicy i zabawę z nią tylko kilka dni, wkłada w wydawanie dźwięków całą swoją, gromadzoną przez siedem lat, energię.

Jednak Japończycy w większości są na tyle przyzwyczajeni, że nie zwracają uwagi na odgłos cykad, chyba że jest on naprawdę głośny. Na moje narzekania, że nie cierpię tych owadów, zawsze tłumaczą, że cykady jako larwy przez siedem lat żyją pod ziemią, a potem kiedy wyjdą to mają tylko tydzień życia przed sobą, więc okażmy zrozumienie i pozwólmy im się wyszumieć. Niby rozumiem ten argument, ale z drugiej strony, czy to moja wina, że żyją tylko tydzień? Dlaczego to ja mam cierpieć za to, że tak je natura dziwnie zaprojektowała?

Biuro, w którym pracuję, jest otoczone drzewami i krzewami, które muszą mieć smaczne soki, bo w tym roku strasznie obrodziło cykadami. Wszędzie pełno skorup, a hałas na zewnątrz jest taki, że kłuje nawet nie w uszy, ale w sam środek mózgu. Owadzi jazgot słychać nawet w środku, mimo dość szczelnych okien.






Inną przyczyną, dla której nie darzę cykad zbytnią sympatią jest to, że są nieprzyzwoicie wręcz brzydkie. Większość owadów wygląda tak, jakby były na wagarach, kiedy Stwórca rozdawał urodę, ale cykady są tu zdecydowanie poniżej owadziej przeciętnej.


No cóż, natura bywa bardzo przewrotna w swoich projektach. Za to zaletą cykad jest to, że nie gryzą, nie żądlą, nie piją krwi, co najwyżej na człowieka nasikają. Co mi się raz zdarzyło. Nie są też na tyle żarłoczne, żeby ogałacać drzewa, na których mieszkają. Słowem, zupełnie nieszkodliwe. Przynajmniej nie fizycznie, bo szkody moralne, jakie wywołują swoim jazgotem i obrzydliwym wyglądem, są, przynajmniej u mnie, znaczne. W niektórych krajach je się cykady smażone na głębokim oleju. Fakt, wyglądają na dość mięsiste i pożywne, ale przez ten ich wstrętny wygląd, nawet ja, który generalnie uważa, że wszystkiego trzeba w życiu spróbować, chyba bym się nie skusił na taki posiłek.

Cykady żyją krótko, więc dość szybko po ich pierwszym pojawieniu się można zobaczyć tu i ówdzie martwe, leżące do góry brzuchem osobniki.


Trzeba jednak uważać, bo niektóre wcale nie są tak martwe, jak się wydają i wystarczy taką trącić butem, a ona nagle zrywa się na równe nogi i z pełnym wyrzutu skrzeczeniem podrywa się do lotu i ucieka. Ostanio mieliśmy taką na balkonie.


Okropne stworzenia.

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Lato w Japonii. Na cmentarzu.


Japońskie święto zmarłych przypada na 15 sierpnia, choć są regiony, w których data jest inna. Nie jest to dzień oficjalnie wolny od pracy, jednak wiele firm wysyła pracowników na urlopy w dniach 12-15, żeby mogli wrócić w swoje ojczyste strony i odwiedzić groby bliskich. O samym święcie za dużo napisać nie mogę, bo nigdy nie uczestniczyłem w niczym więcej niż wizyta na grobach, a przepisywanie informacji z Wikipedii nie bardzo ma sens. Za to napiszę kilka słów właśnie o tych grobach, bo są inne niż te w Polsce.


Japońskie groby są właściwie grobowcami rodzinnymi. W Japonii nie chowa się zmarłych w całości, choć w przeszłości stosowano taką praktykę. Obecnie standardową metodą pochówku jest kremacja. Po spaleniu prochy są przez rodzinę umieszczane w urnie, która po pewnym czasie przechowywania w domu, trafia do grobowca danej rodziny.


W grobowcu są drzwiczki, za którymi umieszcza się kolejne urny. Przed drzwiczkami jest miejsce na świece i kadzidełka, a po bokach kwiaty. Nad drzwiczkami jest kamienny słup, na którym wypisany jest buddyjski odpowiednik modlitwy "Wieczne odpoczywanie...", a pod nim nazwa rodu.



Takie grobowce, mimo że zajmują mniej miejsca niż jednoosobowe groby w Polsce, trochę go jednak potrzebują, więc w dużych miastach popularne są cmentarze piętrowe, a nawet automatyczne. Jeden z wydziałów firmy, w której pracuję, odpowiedzialny za rozwiązania logistyczne, ma nawet w swojej ofercie taki automatyczny cmentarz, oparty na technologii stosowanej w automatycznych magazynach.


Podchodzi się do panelu, przykłada kartę, po czym z wnęki wyjeżdża pudełko z urnami. 


Nawet świeczki i kadzidełka są przygotowane na miejscu, więc można taki grób odwiedzić spontanicznie, z pustymi rękami. Po zakończeniu modlitwy naciska się przycisk „koniec” i pudełko wraca na swoje miejsce.


Nie trzeba sprzątać, obsługa jest łatwa, w sam raz dla zabieganych. Trochę przerażające rozwiązanie, ale cóż... takie czasy.

czwartek, 17 sierpnia 2017

Lato w Japonii. Na basenie.

Podczas letniego pobytu "u Dziadków" byliśmy dzisiaj na basenie. Niby takim samym jak wszędzie, ale jednak...
Zaraz za kasami i wejściem trzeba zdjąć buty. Nie ważne, czy ktoś przyszedł w glanach, czy w klapkach, pójść dalej można tylko na boso. Buty można zostawić na półce na jednym z kilku regałów do tego przeznaczonych, albo zapakować do foliowego worka, których plik wisi przy barierce tuż obok. Całkiem dobry system, zapewniający czystość.
Cała powierzchnia kompleksu basenowego pokryta jest specjalną powierzchnią, jaką można spotkać też na niektórych placach zabaw. Wygląda jak sprasowany gruboziarnisty piasek, ale jest miękka jak guma. Żadnych kafelków, na których można się poślizgnąć. Baseny też wybetonowane.
Japończycy generalnie nie mają zwyczaju się opalać. Wręcz przeciwnie. Opalona skóra kojarzy się z pracą na polu i jest zdecydowanie niepożądana u kobiet. Zwłaszcza, że nadmierny kontakt ze słońcem powoduje później różne piegi, pieprzyki i przebarwienia, które według japońskiej estetyki są brzydkie. Ideałem jest nieskazitelna, jasna skóra. Dlatego o ile dzieci do gimnazjum są mocno opalone, głównie za sprawą kliku godzin wuefu tygodniowo, spędzanych głównie na szkolnym boisku, o tyle licealistki i dorosłe kobiety chronią się przed słońcem, jak tylko mogą. Nawet na basenie. Młode dziewczyny zakładają co prawda bikini, z dużą porcją falbanek, ale kobiety po 30 na ogół wolą stroje, które zakrywają całe ręce. Powszechne są bluzy z kapturem, a niektóre panie zakładają nawet legginsy. W Japonii muzułmanki w swoich strojach kąpielowych, którymi swego czasu taką furorę we Francji zrobiły, idealnie wtopiłyby się w tłum i nikt by ich nawet nie zauważył.
Każdy, kto chodzi z dziećmi na basen w Polsce, na pewno miewa ten problem, że nie da się malucha z wody wyciągnąć. Usta sine, cały się trzęsie, ale nie, nie wyjdzie. W Japonii nie ma tego problemu. Co godzinę ratownicy dzwonią mosiężnymi dzwonkami. Jest to sygnał, na który wszyscy muszą wyjść z wody. Wszyscy. Bez wyjątku. Co godzinę jest 10 minut przerwy i nie ma zmiłuj. Kiedy byłem tu pierwszy raz rok temu, mocno mnie ten system zdziwił, ale teraz stwierdzam, że taka przerwa co godzinę to świetny pomysł.
Pod koniec przerwy przez głośniki proponowana jest krótka gimnastyka.
Największą popularnością cieszy się basen rzeka, w którym można sobie pływać w kółko z prądem, najlepiej na czymś dmuchanym. Nadmuchać to coś też można sobie komfortowo na terenie basenu dzięki dwóm sprężarkom.
Dbałość o bezpieczeństwo, jak prawie wszędzie w Japonii, jest na wysokim poziomie. Na zjeżdżalniach też pracownicy basenu decydują, kiedy następna osoba może zjechać. Oczywiście umiejętność grzecznego stania w kolejce Japończycy wysysają z mlekiem matki, więc przy wszystkich atrakcjach jest ład i porządek.

wtorek, 8 sierpnia 2017

Naturalny porządek, czyli jak Japończycy wysiadają z autobusu.

Standardowo moja droga do pracy przebiega następująco. Idę 800 metrów na stację kolejową, przejeżdżam pociągiem dwa przystanki, po czym na rowerze, który trzymam na parkingu przy stacji docelowej, jadę 1,7 kilometra do Centrum Szkoleniowego, w którym jest biuro, w którym pracuję. 
Mógłbym jeździć prosto z domu rowerem, nawet tak robiłem przez pierwsze dwa miesiące, ale o ile rano to fajna sprawa, świetna na pobudzenie krążenia, o tyle po południu, ze względu na mocne pofalowanie terenu miasta i wiatry, które z jakiegoś powodu lubią wiać późnym popołudniem, po prostu mi się już nie chce. Firma zwraca pieniądze za dojazd, co w Japonii jest standardową praktyką, więc nic nie tracę. A w pociągu można sobie ludzi poobserwować i jest ciekawiej niż jazda ulicą wzdłuż sznuru samochodów.

Spod dworca można dojechać do fabryki darmowym autobusem firmowym. Moje biuro w jest oddalone od tej fabryki o dodatkowe pięć minut piechotą. Autobus jeździ tylko szerszymi ulicami, więc trochę naokoło, poza tym światła itp., więc dojazd trochę trwa. Nawet idąc z dworca na piechotę jestem w biurze szybciej, a na rowerze to już w ogóle całe 20 minut do przodu. Przy okazji odrobiny ruchu można zażyć. Z autobusu korzystam więc tylko w dni deszczowe. Jazda na rowerze w deszczu jest średnio przyjemna, a jazda z parasolką w ręku jest nielegalna i od kilku lat zaczęto to prawo twardo egzekwować. Jazda w pelerynie przeciwdeszczowej przy 30 stopniach też mi się nie uśmiecha.

No więc jadę czasem autobusem, co nie byłoby niczym wartym odnotowania, gdyby nie sposób, w jaki oni tu wysiadają ze z tego autobusu. W Polsce to generalnie jest na zasadzie, kto pierwszy wstanie, ewentualnie panie przodem, ale bez wyraźnych zasad. A tutaj?

Ludzie wysiadają po kolei, zaczynając od przodu. Dwie osoby z prawej, po nich dwie osoby z lewej, następnie dwie osoby z foteli za nimi, i tak dalej. Najwyraźniej nie jest ustalone, czy strona prawa ma pierwszeństwo nad lewą, czy odwrotnie, tu najwyraźniej działa zasada kto się pierwszy zdecyduje. Ale to, że najpierw wysiadają osoby siedzące przed, jest sztywnym i oczywistym dla wszystkich prawem. W tym autobusie, którym jeździmy, oprócz par foteli po obu stronach korytarza są jeszcze składane fotele na środku, dzięki czemu w razie czego w każdym rzędzie może usiąść 5 osób. No i te osoby ze środka też grzecznie czekają, aż wszystkie fotele przed nimi opustoszeją. Czyli do przodu idzie osoba ze środka, potem dwie osoby z jednego boku, dwie z drugiego i dopiero kolejna osoba ze środka i tak dalej.

Wszystko przebiega niesamowicie płynnie i sprawnie. Naturalny porządek, typowy dla Japonii, nie powinien już zaskakiwać, ale jednak wciąż robi wrażenie.