piątek, 21 lipca 2017

Japońska szkoła, odc. II. Chodzenie do szkoły.

Dzisiaj w Japonii zaczęły się wakacje. W pociągu zrobiło się z tej okazji zdecydowanie luźniej, bo zabrakło licealistów z ich wielkimi torbami i plecakami. Już nie trzeba jechać przytulonym do współpasażerów.

Przy tej okazji kilka informacji dotyczących tutejszej szkoły.

Dzieci, nawet w pierwszej klasie, nie chodzą do szkoły z rodzicami. Nie wynika to bynajmniej z żadnego zakazu, tylko ze zwyczaju. W większości szkół funkcjonuje tzw. „grupowe chodzenie do szkoły”. Maluchy z tej samej okolicy zbierają się najpierw w jakimś ustalonym miejscu, np. na pobliskim placu zabaw. O określonej godzinie najstarsze z dzieci w grupie nakazuje im się ustawić i wspólnie wyruszają do szkoły. W ten sposób od najmłodszych lat uczą się odpowiedzialności i działania w grupie.


Wszystkie klasy rozpoczynają zajęcia o tej samej godzinie. Kończą już o różnych porach, więc wracać ze szkoły dzieci muszą samodzielnie. Najczęściej jednak łączą się w grupy z tej samej okolicy. Japonia jest krajem bardzo bezpiecznym, ale sporo w niej dziwaków i zboczeńców, dlatego standardowym wyposażeniem każdego dziecka jest brzęczyk przyczepiany do tornistra. W gimanazjach i liceach obowiązują mundurki. W szkołach podstawowych decyduje o tym dyrekcja danej placówki. Jednak nawet jeśli nie ma mundurkow, dzieci chodzą do szkoły i wracają z niej w ustalonych przez szkołę, najczęściej żółtych, czapkach z daszkiem (chłopcy) i kapelusikach (dziewczynki). Dzięki temu są lepiej widoczni z daleka. Przy co bardziej ruchliwych skrzyżowaniach w pobliżu szkoły rano pojawiają się umundurowani pracownicy odpowiedzialni za pomoc przy przechodzeniu przez jezdnię.


Jednocześnie wzdłuż ulic prowadzących z miejsc zbiórek do szkoły stawiane są znaki przypominające, że to „droga do szkoły” i proszące kierowców o uwagę.


Któregoś dnia byłem świadkiem, jak pod jeden z domów w sąsiedztwie podjechał autobusik z przedszkola. Z domu wychodzi, w towarzystwie matki, para maluchów w mundurkach i białych kapelusikach. Drzwi mikrobusa otwierają się. Maluchy kłaniają się głęboko, po czym, obaj jednocześnie, głośno i wyraźnie, witają się z pasażerami: „Dzień dobry, Panie Nauczycielu! Dzień dobry wszystkim!”. Na to z wnętrza chór dziecięcych głosików odpowiada zgodnie „Dzień dobry!”. Słodkie maluchy mnie rozczuliły, ale jednocześnie jest to przykład tego, jak od małego wpaja się ludziom dobre maniery.

wtorek, 4 lipca 2017

Japońskie mieszkanie, odc. V. Kuchnia

Kuchnia w Japonii nie różni się aż tak bardzo od tej na Zachodzie. Ogólnie to większość rozwiązań, będących w standardzie w Japonii można też mieć w Polsce, choć trzeba się czasem mocno naszukać, albo zapłacić dużo pieniędzy.
W mieszkaniach dwupokojowych, takich jak moje, lub większych, kuchnie są na ogół budowane jako aneks w salonie. W małych jednopokojowych kawalerkach taki aneks bywa instalowany w przedpokoju.


Pierwsze co się rzuca w oczy w kuchni to duży, jednokomorowy zlew. Jest naprawdę spory, szeroki i głęboki, co pozwala bez problemu manewrować nawet dużym garnkiem. Wyposażony jest w koszyk na płyn do mycia naczyń, gąbki, mydło i inny sprzęt, który dzięki temu nie wala się po kuchennym blacie.


W dole zlewu jest duży otwór odpływowy, zabezpieczony bardzo drobną siatką. Dzięki temu nie grozi nam zapchanie rur. Oprócz tej siatki za grosze można kupić dodatkowe nakładane siateczki, które wyłapują wszelkie resztki jedzenia, a które wieczorem łatwo jest zdjąć i wyrzucić do śmieci. Wtedy odpada żmudne czyszczenie.


Kran ma, podobnie jak w łazience, wyciąganą końcówkę z możliwością przełączania ze skupionego strumienia na prysznicowy. Czasem się to przydaje, a pamiętam jak w Polsce pani, która pomagała nam urządzić kuchnię, bardzo nieudolnie zresztą, popatrzyła na mnie jak na wariata, kiedy powiedziałem, że chcę taką przełączaną baterię.
W moim mieszkaniu zlew tworzy jedność z blatem, który też jest blaszany, co też jest wygodne, bo łatwo się wyciera. Idąc dalej wzdłuż króciutkiego blatu, dochodzimy do kuchenki, która jest zupełnie inna niż to, co można zobaczyć w Polsce.


Zamiast płaskiego blatu z palnikami, standardem tutaj jest wysokie na niecałe dwadzieścia centymetrów urządzenie z dwoma dużymi palnikami, „standardowym” i „mocnym”, oraz czymś, co tutaj nazywa się „grill”, ale tak naprawdę jest miniaturowym piekarnikiem. Do pieczenia ryby. Ewentualnie czegoś innego, pod warunkiem że jest małe i płaskie. O pieczeniu pizzy czy kontynuowaniu zaczętych w Polsce eksperymentów z domowym pieczywem niestety musiałem zapomnieć. Kuchenkę stawia się na przeznaczonej do tego szafce, która jest niższa od reszty zabudowy właśnie o te kilkanaście centymetrów.
Pełnowymiarowy piekarnik to niezwykła rzadkość w japońskich mieszkaniach. Na pytanie dlaczego, usłyszałem odpowiedź, że nie ma na niego miejsca. No cóż, w Polsce wychowałem się w mieszkaniu z jeszcze mniejszą kuchnią, w której przebywanie dwóch osób naraz groziło katastrofą, a jednak był w niej piekarnik. Ale, pada drugi argument, w Japonii potrzeba więcej miejsca na naczynia. No i tu już się muszę, niestety, zgodzić. W Polsce ogólnie panuje tendencja, że talerzy są trzy rodzaje. Głęboki, płaski duży i płaski mały. I takich talerzy mamy po 12, na przykład. Składowane jeden na drugim zajmują jedną półkę, ewentualnie dwie. W Japonii sprawa wygląda trochę inaczej. Tutaj nie ma mowy, żeby na jeden talerz naładować uniwersalny zestaw „kotlet, ziemniaki, surówka”. Wszystko musi być podane osobno, a część potraw wymaga specjalistycznych naczyń.
Zatem w domu trzeba mieć:
- miseczkę do ryżu, ceramiczną,
- miseczkę do zup japońskich, drewnianą,
- miseczkę do zup zachodnich, ceramiczną
- talerz do ryby, prostokątny,
- talerz uniwersalny, któremu najbliżej do naszych dużych płaskich, z którego je się niektóre "dania główne",
- głęboki owalny półmisek do curry z ryżem,
- średniej wielkości głęboka miska do dań typu donburi, czyli takich, gdzie na porcję ryżu kładzie się dodatki, jak mięso czy warzywa,
- szersza miska do zup z makaronem ramen lub udon,
- miseczka do sałatki,
- małe talerzyki na różne drobne potrawy, bo Japończycy lubią dużo różności po trochu.
To wszystko razy ilość domowników plus dodatkowo dla ewentualnych gości. Niektóre naczynia używane raz na miesiąc albo jeszcze rzadziej, ale muszą być, bo a nuż się zechce upichcić coś, do czego przewidziano specjalny talerz. I rzeczywiście robi się tego dużo. Szafki zapełnione. A ile zmywania potem? Po kolacji dla trzech osób spokojnie można się doliczyć kilkunastu różnych talerzyków i miseczek.

Inną ciekawostką w kuchni jest schowek pod podłogą. Japońskie domu są budowane tak, żeby między podłogą a ziemią była wolna przestrzeń, co poprawia wentylację. Zatem część tej przestrzeni można wykorzystać na mini spiżarkę.



Taka namiastka piwnicy, o której niestety w Japonii, ze względu na trzęsienia ziemii, trzeba zapomnieć.