O potwierdzaniu przelewów kodem z SMS też można pomarzyć. Dają za to urządzenie zwane w Polsce chyba tokenem, na którym pojawia się jednorazowy kod w przypadku potrzeby autoryzacji jakiejś transakcji.
Nie ma też czegoś takiego jak karta płatnicza. Standardowo wydawana do rachunku jest karta bankomatowa, którą można tylko i wyłącznie wypłacać gotówkę w bankomatach. Do płacenia w sklepie trzeba sobie wyrobić kartę kredytową. Ciekawostką jest, że PIN do karty wybiera się samemu i wpisuje go na wniosku o konto czy kartę.
Skoro już o bankomatach mowa, to te akurat są całkiem ciekawe. Wielofukcyjne, z dużym ekranem dotykowym. Można na nich wygodnie wykonać przelew, wpłacić pieniądze albo je wypłacić. Niektóre banki instalują czytniki linii papilarnych, dzięki czemu ktoś, kto chce, może zarejestrować w banku odcisk swojego palca i w ten sposób dodatkowo się zabezpieczyć w przypadku kradzieży lub zgubienia karty.
![]() |
Bankomat |
![]() |
W bankomacie wita nas sympatyczna wydra |
Ostatnio musiałem odwiedzić moją placówkę, ponieważ moja karta przestała działać. Na początku pobytu wyrobiłem sobie kartę „dwie w jednym”, tzn. bankomatową i kredytową zakodowaną na jednym kawałku plastiku z jednym chipem. Ale za to z różnymi PINami. Była to oferta korzystniejsza i wygodniejsza, ale niestety, jak karta przestała działać, to całkowicie straciłem dostęp do swoich pieniędzy.
Tutejsze banki są otwarte w godzinach 9:00 do 15:00. Ani chwili dłużej. Oczywiście tylko w dni powszednie.
Zatem biorę urlop, który i tak chciałem wziąć, bo rok już minął, a ja jeszcze nie wykorzystałem wszystkich 12 dni, które mi tu przysługują, w dodatku fajnie jest czasem się pobyczyć samemu w domu, kiedy dziecko w szkole, a żona w pracy.
Jadę sobie do tego banku zaraz po 9 rano, ciesząc się prawie pustym o tej porze pociągiem, bo dwie godziny wcześniej, kiedy normalnie jeżdżę do pracy, pociągi są zapełnione na maksa i trzeba się wciskać między pana w garniturze a licealistkę w mundurku, a potem mieć nadzieję, że za tobą nie wsiądzie kolejny licealista z wielkim plecakiem, którego oczywiście nie zdejmie i nie położy sobie przy nogach, tylko obróci się do ciebie plecami i będzie się wiercił i wciskał ci ten wielki i twardy plecak w brzuch. Jadę zastanawiając się, czy będą dzikie tłumy, które chcą coś załatwić np. przed pójściem do pracy. Ale nie, po dotarciu na miejsce okazuje się, że jest prawie pusto. Przy wejściu ochroniarz w policyjno-podobnym mundurze, stojący przy terminalu z panelem dotykowym, pyta mnie grzecznie, w jakiej sprawie. Razem z nim powinna mnie jeszcze przywitać pani w bankowym mundurku, ale akurat tłumaczy jakiejś babci, gdzie są wnioski i który z nich powinna wypełnić. Zatem mówię ochroniarzowi, że karta mi przestała działać. Na to pan wciska na panelu przycisk „Różne sprawy”, spod panelu wysuwa się numerek, który ochroniarz sprawnie przechwytuje i wręcza mi, zapraszając na kanapę w poczekalni przed okienkami.
Siadam i zastanawiam się, czy jest sens wyciągać książkę, którą wziąłem ze sobą na wypadek konieczności czekania. Nawet się nie zdążyłem zastanowić do końca, kiedy mój numer zostaje wywołany i wyświetlony nad jednym ze stanowisk.
Za blatem stoi już pani w okularach i oczywiście w mundurku. Kiedy podchodzę, kłania się i czeka aż usiądę, po czym siada sama. Widzę w jej oczach lekki niepokój, zapewne spowodowany tym, że jakby nie patrzeć, nie wyglądam na Japończyka. Mówię więc pierwszy, że karta mi przestała działać, kładąc ją na wyściełanym talerzyku, który leży na blacie między nami i mówię to po japońsku, na co pani wyraźnie doznaje ulgi. Prosi mnie o dowód tożsamości, który szybko porównuje z kartą, po czym prosi o chwilę cierpliwości, bo ona mi sprawdzi sytuację na rachunku bankowym. Najwyraźniej nie znajduje tam odpowiedzi na zagadkę niedziałającej karty, więc pyta, czy problem był przy wypłacie z bankomatu, czy przy płaceniu w sklepie. Odpowiadam, że i tu, i tu, oraz, żeby skrócić jej męki, dodaję, że w sklepie mi powiedziano, że to pewnie przez to, że chip zardzewiał. Tu pokazuję palcem rude plamki na złotym chipie. Pani podnosi kartę i ogląda ją, wydając przy tym ochy i achy zdziwienia i zrozumienia. No to w takim razie trzeba będzie wyrobić nową, mówi i prosi o odrobinę cierpliwości, bo musi przygotować odpowiednie dokumenty. Kiedy po chwili, dużo krótszej niżby to sugerowała prośba o cierpliwość, wypełniam przyniesiony druk i oddaję go pani, ta z wahaniem w głosie pyta, jak długo mieszkam w Japonii. Często słyszę to pytanie i wiem, co się za nim kryje, więc odpowiadam, że teraz od roku, ale wcześniej też tu przyjeżdżałem od czasu do czasu. Zgodnie z przewidywaniem, pani tłumaczy, że pyta, bo słyszy, że się normalnie dogaduję i widzi, że nawet z pisaniem nie mam problemu. Kiedyś będę musiał spróbować nie dodawać informacji o wcześniejszych kontaktach z Japonią i zobaczyć, czy rozmówca sam sobie wmówi, że się nauczyłem języka w rok.
Kiedy wszystko zostaje wypełnione, pieczątka z nazwiskiem, służąca w Japonii za podpis, przybita, pani rozcina nożyczkami niedziałającą kartę, uprzednio bardzo grzecznie zapytawszy, czy szanowny klient wyraża na to zgodę. Na koniec wskazuję chip na naciętej karcie i pytam, czy to się często zdarza, żeby rdzewiał. Pani znowu ogląda kartę ze wszystkich stron i tłumaczy się, że też to pierwszy raz widzi. Mówię, że przecież nie traktowałem karty zbyt brutalnie, na co pani, że oczywiście, przecież na pewno szanowny pan ją trzymał w portfelu, zwyczajnie, no, ale ja taką sytuację pierwszy raz widzę i nawet się nie ośmielam zgadywać, co mogło być przyczyną. Mówi to używając bardzo grzecznej wersji japońskiego i słychać, że jest przerażona. Klient chce wiedzieć, a ona nie jest w stanie spełnić życzenia. A co będzie jak się zacznie awanturować? Albo rozpowie innym, że w banku Mitsui Sumitomo dają karty, które rdzewieją po kilku miesiącach i jeszcze mówią, ze nie wiedzą dlaczego? Pytałem z czystej ciekawości, nie spodziewając się za bardzo konkretnej odpowiedzi, więc szybko się uśmiecham najprzyjaźniej jak potrafię i zapewniam, że w porządku, nie szkodzi. Pani się wyraźnie odpręża, a ja dziękuję i wstaję. Pani też się zrywa, staje na baczność, po czym głęboko kłania, głośno dziękując za wizytę. Kiedy idę do wyjścia wiem, że będzie stała i odprowadzała mnie wzrokiem, dopóki nie przejdę przez ruchome drzwi na zewnątrz. Tak samo, ukłonami i okrzykami „dziękujemy za wizytę w naszym banku”, żegnają mnie wszyscy inni obecni pracownicy placówki, nie będący akurat w trakcie obsługi klienta.
Dziwne to trochę uczucie być tak żegnanym, zwłaszcza że nie jestem dla tego banku specjalnie znaczącym klientem, ale jednocześnie, trzeba przyznać, jest to bardzo przyjemne.