piątek, 15 lutego 2019

Japońskie prawo jazdy, cz. III

Pierwsze prawo jazdy w Japonii ma termin ważności około 3 lat. Piszę „około”, ponieważ terminem ważności nie jest data wyrobienia, ale data dokładnie miesiąc po urodzinach w roku, w którym upłyną 3 lata. Czyli jeśli wyrobiłem prawo jazdy w październiku 2016, to terminem ważności będzie data miesiąc po moich urodzinach w roku 2019. W moim przypadku wypada to pod koniec marca.

Przed upływem tego terminu należy prawo jazdy odnowić. Na szczęście nie wiąże się to z żadnymi ponownymi egzaminami. Trzeba tylko zapłacić (ok. 4000 jenów, czyli jakieś 140 zł) i wysłuchać wykładu. Przy pierwszym odnowieniu wykład trwa dwie godziny, przy kolejnych jest krótszy.

Procedurę odnawiania prawa jazdy można rozpocząć na dwa miesiące przed upływem terminu ważności dokumentu. Czyli od miesiąc przed do miesiąc po urodzinach. Dość łatwe do zapamiętania. Około miesiąca przed urodzinami przychodzi list z przypomnieniem i z instrukcją, gdzie i w jakich godzinach można sprawę załatwić. Wybór jest następujący. Albo jedziemy do Centrum Egzaminacyjnego Praw Jazdy i załatwiamy wszystko w jeden dzień, albo idziemy na miejską komendę policji, żeby się zapisać na wykład w mieście zamieszkania. Jako że Centrum Egzaminacyjne, które już opisywałem przy okazji przygód towarzyszących zdobywaniu prawa jazdy po raz pierwszy, jest daleko i trzeba się tam tłuc dwoma pociągami i autobusem, a także powodowany ciekawością, wybrałem policję.

Na komendzie już od bramy człowieka witają tablice informujące, gdzie się udać w sprawie prawa jazdy. Okazuje się, że wydział praw jazdy ma osobne wejście, co mnie trochę rozczarowuje, bo nigdy nie widziałem japońskiego posterunku policji od środka i pewnie nie będzie dane mi zobaczyć. Na nabrojenie i danie się złapać raczej nie mogę sobie pozwolić, bo w Japonii policja ma zwyczaj (a może nawet obowiązek) informowania pracodawcy o aresztowaniu, a to na ogół skutkuje zwolnieniem z pracy.

Wchodzę do pomieszczenia z kanapo-ławką na środku, otoczoną przez "okienka" (choć bez szyb) i stoły. Prawie jak na poczcie. Na kanapie siedzą dwie osoby zapatrzone w telefony. Rozglądam się, czy jest gdzieś maszyna do pobierania numerków, ale w tym momencie z jednego z okienek macha do mnie lekko pyzata pani policjantka o przemiłym uśmiechu. Podchodzę do niej i otwieram usta, żeby wyjaśnić, z czym przyszedłem, ale pani mnie uprzedza i poprosi o prawo jazdy. No tak, w końcu w jakiej innej sprawie mógłbym tu być? I jeszcze kartę pobytu poproszę. Pani tłumaczy mi, że wykład jest w innym miejscu, o tutaj na mapie, a tu są dostępne terminy, proszę sobie wybrać. Wybieram termin, pani dwa razy pyta, czy aby na pewno mi ten termin pasuje i podaje mi do wypełnienia wniosek/ankietę ze znaczkami opłat. Upewnia się, czy poradzę sobie z pisaniem i czytaniem japońskich „krzaczków”. Odchodzę na bok, gdzie przy stoliku wpisuję swoje imię i nazwisko, zaznaczam kółeczkiem „nie” przy pytaniu o zmiany w adresie i innych informacjach zawartych w starym prawie jazdy. Na odwrocie jest ankieta z pytaniami o stan zdrowia, które można streścić jako: czy ostatnio nie traci pan nagle przytomności bez powodu i czy nie jest pan alkoholikiem? Jedna z tych, w których bez czytania należy wszędzie zaznaczyć "nie", bo inaczej na pewno nie dostaniesz tego, po co przyszedłeś. Oddaję wniosek i zgodnie z poleceniem czekam na kanapie. Po chwili zostaję wezwany do tego samego okienka. Pani pokazuje mój podpis, w którym jest tylko nazwisko i prosi, żebym dopisał imię. Następnie wskazuje stojącą na blacie maszynę do badania wzroku. Badanie polega na patrzenie na wyświetlaną za wziernikiem figurę w kształcie litery C i mówienie pani, z której strony jest otwarta. Po badaniu dostaję teczkę z wnioskiem i zostaję skierowany do okienka z kasą, żeby zapłacić za znaczki. Po zapłaceniu udaję się do maszyny, w której muszę ustawić dwa kody PIN, które zostaną zakodowane w moim prawie jazdy. Nikt nie wie po co te kody, choć podobno jest plan, żeby było to wykorzystane do potwierdzania tożsamości. Ot, kolejny ambitny pomysł, przy którym na pomyśle się skończyło. Kody nie dość, że oba mogą być takie same, to jeszcze zostają mi wydrukowane razem z kodem paskowym. To tyle w kwestii bezpieczeństwa i tajności. Ale cóż, w tym kraju przy zakładaniu konta w banku kod PIN do karty bankomatowej klient sam wpisuje na wniosku o otwarcie konta. Co kraj to obyczaj.

Wracam na kanapę, gdzie czekam kilka minut, po czym zostaję wezwany, tym razem przez policjanta płci męskiej, do zrobienia zdjęcia, które zostanie umieszczone w nowym prawku. Przed zdjęciem skanuję kod z wydruku z kodami. Pan też nie może wyjść z podziwu, że rozumiem i w dodatku sam umiem się wysłowić po japońsku. Na koniec tłumaczy jeszcze raz, że wykład będzie nie na komisariacie, tylko w innej dzielnicy i ostrzega, żebym się nie spóźnił, bo jeśli nie zdążę przed końcem rejestracji, to nie zostanę oznaczony na liście obecności i system nie zarejestruje, że byłem na wykładzie i będę musiał od nowa rezerwować inny termin. To godziny poranne, są korki, więc proszę to wziąć pod uwagę. Chcę mu powiedzieć, że pojadę rowerem, więc korki mi nie straszne, ale gryzę się w język, jak się za chwilę okaże, całkiem słusznie. Żegnam się i wychodzę. Na dzisiaj to tyle.

Po powrocie do domu odpalam komputer i wrzucam w mapowej aplikacji adres miejsca wykładu. Ta mapa, którą dostałem wydrukowaną na kartce, jak większość japońskich map jest do niczego, bo zupełnie nie zachowuje skali. Jej rolą jest pokazać, jak gdzieś dojechać, więc na którym skrzyżowaniu skręcić i tak dalej, ale odcinki między tymi skrzyżowaniami są już narysowane byle jak, bez zachowania proporcji. W efekcie zaliczam opad szczęki, kiedy się okazuje, że miejsce, do którego mam jechać, jest oddalone o 14 km i znajduje się w tym samym mieście tylko dlatego, że granice administracyjne z sąsiednimi miastami są ułożone tak, jak są, a po drodze trzeba przejechać pół innego miasta. Niby fajny dystans na przejażdżkę rowerową, ale nie wiem, czy mam na to ochotę rano na początku marca. Sprawdzam komunikację publiczną. Pociąg, potem jeden autobus, drugi autobus. Hmm... Chyba jednak pojadę samochodem.