Jest niedziela, 28 października. Wczesnym popołudniem docieram na nagojańskie lotnisko, w celu przywitania grupy gości na Globalną Konwencję Kół Jakości, którą organizujemy co roku na początku listopada.
Czekam w hali przylotów z kolegą z pracy. Do przylotu pierwszej grupy jest jeszcze trochę czasu. Stwierdzam, że warto by się napić gorącej kawy, więc idę do lotniskowego konbini (taka japońska Żabka) i biorę kawę z ekspresu. Wracam z nią do hali przylotów i siadam na ławeczce. Kątem oka widzę, że na horyzoncie pojawia się policjant i idzie mniej więcej w moją stronę. Nie patrzy na mnie, idzie spokojnie, rozglądając się na boki, ale przeczucie mówi mi, że to ja jestem powodem jego obecności. Siorbiąc gorącą i nieszczególnie smaczną kawę, odtwarzam swoje zachowanie od momentu wejścia do sklepu do powrotu na ławeczkę. Niczego nie nabroiłem. Za kawę grzecznie zapłaciłem. Kubek jest zabezpieczony przed rozlaniem plastikową pokrywką, jak to zwykle bywa z kawą na wynos. Policjant wciąż się zbliża swobodnym krokiem, niby od niechcenia. W hali przylotów nie ma zakazu spożywania napojów, więc moja gorąca i niesmaczna kawa nie powinna być powodem zainteresowania stróża prawa. Jednak policjant podchodzi. Siada obok mnie. Przez chwilę wpatruje się z wahaniem w czarnych oczach.
– Czy rozmawia Pan po japońsku? – pada pierwsze pytanie.
– Tak – odpowiadam odruchowo, jednocześnie usilnie próbując się domyślić, o co mu może chodzić.
– Bo wie Pan, my mamy teraz taką akcję, że prosimy obcokrajowców o okazanie karty pobytu lub paszportu – mówi policjant uprzejmym tonem.
Moje wewnętrzne poczucie semantyki twierdzi, że treść jego wypowiedzi nie jest poleceniem okazania wspomnianego dokumentu, ale stwierdzam, że nie warto się droczyć z policjantem i od razu sięgam po portfel. Nie lubię japońskiego owijania w bawełnę, ale teraz nie czas na demonstrowanie tego.
Karta pobytu to mój tutejszy dowód osobisty. Zawiera informacje na temat mojego adresu zamieszkania i rodzaju oraz daty ważności wizy, na podstawie której przebywam w Japonii. Podaję mu kartę. Policjant ogląda ją z obu stron, po czym wyciąga mały notes.
– Czy pozwoli Pan, że spiszę sobie Pana dane? – zadaje mi pytanie.
– Ależ oczywiście – odpowiadam na to, jak mi się wydaje, retoryczne pytanie.
Policjant jest młody. Jego łagodna twarz ma typowo japońskie, delikatne rysy, z leciutko orlim nosem, jest jakby żywcem wyjęta ze starych drzeworytów.
– Jak się czyta Pana nazwisko? – pyta, przepisując je. Na karcie jest zapisane tylko alfabetem. Czytam mu je i widzę lekką panikę w oczach. Policjant jednak szybko się opamiętuje, choć nie komentuje ani słowem.
– W ramach działalności zapobiegania terroryzmowi legitymujemy cudzoziemców – opowiada, spisując pozostałe dane. – Niech Pan nie myśli, że uznałem, iż Pan akurat wygląda podejrzanie. Po prostu jest Pan cudzoziemcem, to wszystko.
– Ach tak, rozumiem – kiwam głową. Wreszcie mogę odetchnąć z ulgą. Choć jednocześnie czuję mieszaninę rozbawienia i irytacji, że zawraca mi głowę z takiego powodu. Wolałbym w spokoju pić kawę, nawet niesmaczną i czytać książkę.
– Na mieście też prowadzimy tę akcję. Nie zdarzyło się Panu zostać wylegitymowanym na mieście? – oddaje mi kartę.
– Nie, ani razu – odpowiadam. Wkładając kartę z powrotem do portfela myślę sobie, że gdybym mieszkał w Nagoi, to pewnie by była okazja, ale w małym miasteczku, jakim jest Kariya, w ogóle zobaczyć policjanta na piechotę to wielka rzadkość.
– Ma Pan telefon? Mogę prosić o numer?
Nawet mnie to pytanie nie dziwi. Nie widzę też powodu, żeby odmówić, więc dyktuję mu swój numer. Skoro ma już adres, to i tak wielkiej różnicy to nie zrobi.
– A czym Pan się zajmuje w Japonii? Jest Pan nauczycielem w szkole? – z jakiegoś powodu często słyszę to pytanie. Fakt, tych kilku moich znajomych spoza firmy, którzy są obcokrajowcami, uczy w Japonii języka angielskiego, stąd pewnie taki utarty stereotyp.
– Nie, pracuję normalnie w tutejszej firmie, w ramach oddelegowania z firmy, w której jestem zatrudniony w swoim kraju.
– Ach, rozumiem. A skąd Pan przyjechał?
– Z Polski.
– Ach, z Polski...
Powstrzymuję chęć zapytania, czy wie gdzie to jest. Na ogół jest to dobre, żeby przedłużyć rozmowę, ale w tym przypadku absolutnie nie mam ochoty jej przedłużać. Policjant też nie drąży tematu.
– Pracuje pan w firmie, tak? A można wiedzieć w której?
Podaję mu nazwę korporacji. W tym rejonie zna ją chyba każdy.
– A czym Pan się zajmuje w tej firmie?
Tłumaczę mu pokrótce. Z wyrazu twarzy trudno mi wyczytać, czy wie, co to są Koła Jakości. Nigdy nie słyszałem o żadnym kółku z policji, więc może nie wiedzieć.
– A co Pan robi na lotnisku? Czeka na znajomych?
Gestem wskazuję siedzącego nieopodal japońskiego kolegę, który do tej pory przysłuchiwał się rozmowie, ale nie brał w niej czynnego udziału.
– Czekamy tu z kolegą na gości z zagranicznych fabryk naszego koncernu, bo w przyszłym tygodniu mamy dużą imprezę i przyleci spora grupa osób – odpowiadam zgodnie z prawdą i przez chwilę ogarnia mnie paniczny strach, że właśnie ich wrobiłem, że policjant też zechce zaczekać i wylegitymować ich wszystkich na dzień dobry, żeby nabić sobie statystyki lub z poczucia obowiązku. Na szczęście, jak się okaże za chwilę, moje obawy są niesłuszne.
– Jeszcze raz chciałbym wyjaśnić, tak dla pewności – mówi policjant, uśmiechając się lekko. - Nie wygląda Pan w żaden sposób podejrzanie, proszę się nie martwić. Po prostu legitymujemy cudzoziemców. Może się zdarzyć, że na mieście też zostanie Pan poproszony o okazanie dokumentów. Zostanie Pan wtedy też poproszony o zgodę na spisanie danych. Pokazanie dokumentu tożsamości jest Pana obowiązkiem, ale zgody na spisanie ma Pan już prawo odmówić.
Dobrze wiedzieć. Nie mam nic do ukrycia i w zasadzie to mogą sobie mnie spisywać do woli, ale np. w sytuacji, kiedy będę się gdzieś spieszył, będzie szansa na skrócenie całej procedury. Policjant jeszcze raz mnie zapewnia, że nie wyglądam podejrzanie, po czym żegna się i odchodzi. Ogólnie było spokojnie i uprzejmie. Z takimi policjantami mogę rozmawiać. Zastanawiam się tylko, jak by wyglądała ta konwersacja, gdybym udawał, że nie znam japońskiego. No i kawa zdążyła wystygnąć i smakuje jeszcze gorzej.
Sam fakt, że w kraju, który ma jeden z najniższych wskaźników przestępczości wśród krajów rozwiniętych, dzieją się takie rzeczy, skłania do refleksji nad kondycją świata i postępów w wojnie z terroryzmem, rozpoczętej oficjalnie 11 września 2001 roku. Te wszystkie drobne uciążliwości, do których jesteśmy zmuszani tu i ówdzie w imię zapewnienia bezpieczeństwa (może mało kto już pamięta, ale kiedyś można było bez przeszkód brać do samolotu napoje kupione poza lotniskiem) każą mi myśleć, że jednak terroryści mają nad nami przewagę. Ich bronią jest, zgodnie z nazwą, sianie strachu. I wciąż dobrze im to wychodzi.
W porównaniu do uzbrojonych w karabiny szturmowe żołnierzy patrolujących europejskie lotniska, japoński policjant z pałką i notesem może wydać się śmieszny. Jednak jeśli islamscy terroryści chcieliby rzeczywiście wykorzystać olimpiadę w Tokio w 2020 roku do jakiegoś zamachu, to przecież nie przylecieliby do Japonii na samą olimpiadę. Zaczęliby budować siatkę dużo wcześniej. Zatem takie niby bezsensowne legitymowanie obcokrajowców, żeby wyłapać potencjalnych nielegalnych imigrantów, wcale nie jest takie głupie.
Czekam w hali przylotów z kolegą z pracy. Do przylotu pierwszej grupy jest jeszcze trochę czasu. Stwierdzam, że warto by się napić gorącej kawy, więc idę do lotniskowego konbini (taka japońska Żabka) i biorę kawę z ekspresu. Wracam z nią do hali przylotów i siadam na ławeczce. Kątem oka widzę, że na horyzoncie pojawia się policjant i idzie mniej więcej w moją stronę. Nie patrzy na mnie, idzie spokojnie, rozglądając się na boki, ale przeczucie mówi mi, że to ja jestem powodem jego obecności. Siorbiąc gorącą i nieszczególnie smaczną kawę, odtwarzam swoje zachowanie od momentu wejścia do sklepu do powrotu na ławeczkę. Niczego nie nabroiłem. Za kawę grzecznie zapłaciłem. Kubek jest zabezpieczony przed rozlaniem plastikową pokrywką, jak to zwykle bywa z kawą na wynos. Policjant wciąż się zbliża swobodnym krokiem, niby od niechcenia. W hali przylotów nie ma zakazu spożywania napojów, więc moja gorąca i niesmaczna kawa nie powinna być powodem zainteresowania stróża prawa. Jednak policjant podchodzi. Siada obok mnie. Przez chwilę wpatruje się z wahaniem w czarnych oczach.
– Czy rozmawia Pan po japońsku? – pada pierwsze pytanie.
– Tak – odpowiadam odruchowo, jednocześnie usilnie próbując się domyślić, o co mu może chodzić.
– Bo wie Pan, my mamy teraz taką akcję, że prosimy obcokrajowców o okazanie karty pobytu lub paszportu – mówi policjant uprzejmym tonem.
Moje wewnętrzne poczucie semantyki twierdzi, że treść jego wypowiedzi nie jest poleceniem okazania wspomnianego dokumentu, ale stwierdzam, że nie warto się droczyć z policjantem i od razu sięgam po portfel. Nie lubię japońskiego owijania w bawełnę, ale teraz nie czas na demonstrowanie tego.
Karta pobytu to mój tutejszy dowód osobisty. Zawiera informacje na temat mojego adresu zamieszkania i rodzaju oraz daty ważności wizy, na podstawie której przebywam w Japonii. Podaję mu kartę. Policjant ogląda ją z obu stron, po czym wyciąga mały notes.
– Czy pozwoli Pan, że spiszę sobie Pana dane? – zadaje mi pytanie.
– Ależ oczywiście – odpowiadam na to, jak mi się wydaje, retoryczne pytanie.
Policjant jest młody. Jego łagodna twarz ma typowo japońskie, delikatne rysy, z leciutko orlim nosem, jest jakby żywcem wyjęta ze starych drzeworytów.
– Jak się czyta Pana nazwisko? – pyta, przepisując je. Na karcie jest zapisane tylko alfabetem. Czytam mu je i widzę lekką panikę w oczach. Policjant jednak szybko się opamiętuje, choć nie komentuje ani słowem.
– W ramach działalności zapobiegania terroryzmowi legitymujemy cudzoziemców – opowiada, spisując pozostałe dane. – Niech Pan nie myśli, że uznałem, iż Pan akurat wygląda podejrzanie. Po prostu jest Pan cudzoziemcem, to wszystko.
– Ach tak, rozumiem – kiwam głową. Wreszcie mogę odetchnąć z ulgą. Choć jednocześnie czuję mieszaninę rozbawienia i irytacji, że zawraca mi głowę z takiego powodu. Wolałbym w spokoju pić kawę, nawet niesmaczną i czytać książkę.
– Na mieście też prowadzimy tę akcję. Nie zdarzyło się Panu zostać wylegitymowanym na mieście? – oddaje mi kartę.
– Nie, ani razu – odpowiadam. Wkładając kartę z powrotem do portfela myślę sobie, że gdybym mieszkał w Nagoi, to pewnie by była okazja, ale w małym miasteczku, jakim jest Kariya, w ogóle zobaczyć policjanta na piechotę to wielka rzadkość.
– Ma Pan telefon? Mogę prosić o numer?
Nawet mnie to pytanie nie dziwi. Nie widzę też powodu, żeby odmówić, więc dyktuję mu swój numer. Skoro ma już adres, to i tak wielkiej różnicy to nie zrobi.
– A czym Pan się zajmuje w Japonii? Jest Pan nauczycielem w szkole? – z jakiegoś powodu często słyszę to pytanie. Fakt, tych kilku moich znajomych spoza firmy, którzy są obcokrajowcami, uczy w Japonii języka angielskiego, stąd pewnie taki utarty stereotyp.
– Nie, pracuję normalnie w tutejszej firmie, w ramach oddelegowania z firmy, w której jestem zatrudniony w swoim kraju.
– Ach, rozumiem. A skąd Pan przyjechał?
– Z Polski.
– Ach, z Polski...
Powstrzymuję chęć zapytania, czy wie gdzie to jest. Na ogół jest to dobre, żeby przedłużyć rozmowę, ale w tym przypadku absolutnie nie mam ochoty jej przedłużać. Policjant też nie drąży tematu.
– Pracuje pan w firmie, tak? A można wiedzieć w której?
Podaję mu nazwę korporacji. W tym rejonie zna ją chyba każdy.
– A czym Pan się zajmuje w tej firmie?
Tłumaczę mu pokrótce. Z wyrazu twarzy trudno mi wyczytać, czy wie, co to są Koła Jakości. Nigdy nie słyszałem o żadnym kółku z policji, więc może nie wiedzieć.
– A co Pan robi na lotnisku? Czeka na znajomych?
Gestem wskazuję siedzącego nieopodal japońskiego kolegę, który do tej pory przysłuchiwał się rozmowie, ale nie brał w niej czynnego udziału.
– Czekamy tu z kolegą na gości z zagranicznych fabryk naszego koncernu, bo w przyszłym tygodniu mamy dużą imprezę i przyleci spora grupa osób – odpowiadam zgodnie z prawdą i przez chwilę ogarnia mnie paniczny strach, że właśnie ich wrobiłem, że policjant też zechce zaczekać i wylegitymować ich wszystkich na dzień dobry, żeby nabić sobie statystyki lub z poczucia obowiązku. Na szczęście, jak się okaże za chwilę, moje obawy są niesłuszne.
– Jeszcze raz chciałbym wyjaśnić, tak dla pewności – mówi policjant, uśmiechając się lekko. - Nie wygląda Pan w żaden sposób podejrzanie, proszę się nie martwić. Po prostu legitymujemy cudzoziemców. Może się zdarzyć, że na mieście też zostanie Pan poproszony o okazanie dokumentów. Zostanie Pan wtedy też poproszony o zgodę na spisanie danych. Pokazanie dokumentu tożsamości jest Pana obowiązkiem, ale zgody na spisanie ma Pan już prawo odmówić.
Dobrze wiedzieć. Nie mam nic do ukrycia i w zasadzie to mogą sobie mnie spisywać do woli, ale np. w sytuacji, kiedy będę się gdzieś spieszył, będzie szansa na skrócenie całej procedury. Policjant jeszcze raz mnie zapewnia, że nie wyglądam podejrzanie, po czym żegna się i odchodzi. Ogólnie było spokojnie i uprzejmie. Z takimi policjantami mogę rozmawiać. Zastanawiam się tylko, jak by wyglądała ta konwersacja, gdybym udawał, że nie znam japońskiego. No i kawa zdążyła wystygnąć i smakuje jeszcze gorzej.
Sam fakt, że w kraju, który ma jeden z najniższych wskaźników przestępczości wśród krajów rozwiniętych, dzieją się takie rzeczy, skłania do refleksji nad kondycją świata i postępów w wojnie z terroryzmem, rozpoczętej oficjalnie 11 września 2001 roku. Te wszystkie drobne uciążliwości, do których jesteśmy zmuszani tu i ówdzie w imię zapewnienia bezpieczeństwa (może mało kto już pamięta, ale kiedyś można było bez przeszkód brać do samolotu napoje kupione poza lotniskiem) każą mi myśleć, że jednak terroryści mają nad nami przewagę. Ich bronią jest, zgodnie z nazwą, sianie strachu. I wciąż dobrze im to wychodzi.
W porównaniu do uzbrojonych w karabiny szturmowe żołnierzy patrolujących europejskie lotniska, japoński policjant z pałką i notesem może wydać się śmieszny. Jednak jeśli islamscy terroryści chcieliby rzeczywiście wykorzystać olimpiadę w Tokio w 2020 roku do jakiegoś zamachu, to przecież nie przylecieliby do Japonii na samą olimpiadę. Zaczęliby budować siatkę dużo wcześniej. Zatem takie niby bezsensowne legitymowanie obcokrajowców, żeby wyłapać potencjalnych nielegalnych imigrantów, wcale nie jest takie głupie.